czwartek, 13 lutego 2014

Zima w T-shircie: Pierwsze natarcie - część 2




Kontynuacja dnia II...

„Taxi?”, „You want taxi?”, „Messie, please!”, “Only 100 MAD to city” – nie skorzystałem i czytając wcześniejsze informację wziąłem busa który wziął tylko 30 MAD. Kierowca przy okazji świetnie znający angielski zaświadczył, że wysadzi mnie przy dworcu autobusowym, gdzie spokojnie dojadę do mojego dzisiejszego punktu podróży – Zagory, wiosce przy pustyni.


I rzeczywiście, wysiadłem, chwilę później byłem przy dworcu, kupiłem bilet za 125 MAD (czyli jakieś 12,5 euro za 7h jazdy) i zostało mi jeszcze 3h czasu wolnego na małe rozpoznanie po mieście, może też jakiś lunch.


Supr@tours bus


Już wcześniej co zwróciło moją uwagę jadąc autobusem to ten charakterystyczny dla Afryki Północnej ruch uliczny – zupełnie różny od europejskiego. Światłą są, ale nie są używane; pasy są, ale piesi przechodzą gdzie chcą, samochody jadą… i na pieszych uwagi nie zwracają także przejście przez ulicę wygląda tak, że wchodząc na nią „na chama” wymijamy samochody i zatrzymujemy je stawiając coraz to dalej stopę i testując granicę tolerancji kierowców. Ciekawe doświadczenie.




Z racji tego, że byłem blisko mediny, trochę wśród niej pospacerowałem, ale do niej wrócę później.


Potem zjadłem jeszcze obiad z kawą w restauracji, który wyniósł mnie 2,5 euro i o 15:30 siedziałem już w busie, wypchanym po brzegi tamtejszą ludnością, oprócz 2-óch innych turystów, których będę miał okazję poznać wkrótce.


Jazda autobusem była szalona. Kierowca busa wyprzedzał osobówki, na zakrętach, pod górkę, na górskiej drodze! Ludzie wymiotowali, kiwali się na boki, prędkość jazdy ok. 100 km/h, ale byliśmy na czas…


O 23:00 po 7 godzinach i 400 pokonanych kilometrach, wysiadłem w Zagorze. Wcześniej Omar – który miał mnie gościć dzwonił parę razy i jego głos brzmiał jakoś dziwnie, miałem pewne obawy i zadawałem sobie pytanie „co ja tutaj robię i w co się pakuję?”. Ale wiedziałem, że jakoś dam sobie radę.


Mój gospodarz ubrany w tradycyjne berberskie szaty i mówiący co chwila „my friend” i „you’re welcome” nie wzbudzał dużego zaufania, ale na szczęście moje przekonanie okazało się później błędne.


Dowiedziałem się, że dzisiaj nie będę spał u niego w domu a u jego wujka, który zaraz przyjedzie po mnie motorem (super, co ja tutaj robię - pomyślałem). Ok. Przyjechał. Kazali mi wsiadać na tył, wsiadłem.

Jechaliśmy na tym motorze z 30 min, z obcym facetem, kompletna ciemność, jestem za miastem ale intuicja nie odzywała się, nie ostrzegała, więc zaufałem samemu sobie.


Zajechaliśmy do kompletnego „zadupia”, osady który liczyła paru mieszkańców. Dookoła pełno tradycyjnych berberyjskich glinianych domów, palmy i oazy.



Wziąłem szybko prysznic, potem tylko nocleg na podłodze i jutro czeka mnie pierwszy spokojny dzień.

Dzień III - 29.01




Budzę się o 10, zdążam się tylko przebrać i wsiadamy na motor, aby ruszyć do Zagory, ale… koło jest przebite. To dobra okazja, aby pospacerować po wiosce. 


Zaskoczył mnie widok kobiet noszących rzeczy w misce na swojej głowie niczym w programach na Discovery Channel.



Następnie wymiana opony u miejscowego mechanika, który zrobił to sprawnie w 5 minut, losowa wymiana uśmiechów z obcymi, którzy ni w ząb, tak jak zresztą wujek mojego gospodarza, nie potrafią mówić po angielsku, a potem to już tylko super przejażdżka i powrót do Zagory.


Pierwszy raz, przy śniadaniu w przydrożnej restauracji (a właściwe to już w Zagorze, tyle że ta wioska to nic więcej jak jedna ulica i budynki przy drodze) mam styczność z Marokańskim jedzeniem. Wtedy był to tamtejszy omlet, bardzo pyszny zresztą, do tego pierwszy łyk marokańskiej herbaty, którą przez następne dni będę pijał tak wiele razy.


Po posiłku znowu spotykam się z Omarem. Cały dzień spędzamy na wspólnym spędzaniu czasu. Pokazuje mi tamtejszy targ (Suk), rozmawiamy o życiu, siedzimy w sklepie, zapoznaje mnie z innymi turystami, parą hipisów ze Szkocji 32 letnim Roanem oraz 17 letnią Hanną, która w wieku 15 lat rzuciła szkołę i pracuje w wolontariatach oraz z spotkanymi wczoraj w autobusie Szwajcarami, parą 20-letnich kumpli, dla których ta tygodniowa wycieczka to koszt 3 godziny pracy w Szwajcarii.

Suk
Przyprawy

Z Omarem - moim gospodarzem


Abym legalnie mógł przebywać z Omarem, musi on mieć specjalne pozwolenie „permit”, w którym napisane jest w jakich dniach w nim przebywam i co będę robił. Przebywanie czy oprowadzenie turystów bez takiego papierka jest nielegalne i po złamaniu tego zakazu dla miejscowych którzy tak robią są stosowane odpowiednie kary. Biurokracja…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz