piątek, 24 maja 2013

Bieszczadzkie anioły za jeden uśmiech - część IV (Końcówka i podsumowanie)

Poprzednia część

Reszta moich przygód...jest już właściwie bez przygód, po za wejściem z moim kolegą na Tarnicę i nazajutrz przeleżeniem z gorączką całego dnia w schronisku nic ciekawego mnie nie spotkało. 3 maja czyli tydzień od wyjazdu wracałem już szczęśliwie samochodem z moim kolegą i jego rodzicami do domu.





Podsumowanie

 

 Trasa - 1616 km:
Ełk - Iława(pociągiem)
Iława - Sanok
Sanok - Cisna(busem)
Ustrzyki Górne - Ełk

Pierwszy wyjazd autostopowy uważam za udany! Na pewno dużo się nauczyłem, zaznałem tego smaczka przygody i poznałem jak to jest naprawdę. Nie zawsze jest super i kolorowo, ale kto powiedział że tak ma być? Ludzie, jeżeli jeszcze nigdzie nie byliście stopem, ani nigdy nie byliście w Bieszczadach, to nie ma na co czekać, czas ruszać!

Następna podróż - Europa Zachodnia!

Kosztorys

Cóż...niestety nie będzie on dokładny, bo nie notowałem kosztów poniesionych w czasie podróży, ale postaram się przybliżyć mniej więcej ile mnie to wyniosło z pamięci.

Transport

Ełk - Iława Gł. - pociągiem, bilet ulgowy 20 zł
Dojazd do Sanoka - 0 zł, autostop : )
Bus z Sanoka do Cisnej - 12 zł

Bus z Ustrzyk Górnych do Kalnicy - 12 zł(musiałem być akurat wtedy na czas, więc wypadało szybko pojechać busem)

Noclegi

Schronisko PTSM w Rzeszowie - 20 zł(pokój zbiorowy)
Schronisko PTTK w Cisnej - 16 zł(gleba)
Schronisko PTTK Jaworzec - 18 zł(gleba)
Schronisko PTTK Chatka Puchatka - 25 zł(pokój zbiorowy + opłata klimatyczna)
Schronisko PTTK Kremenros w Ustrzykach Górnych - 30 zł(gleba, 2 doby) 

Wyżywienie

Pierogi w Ustrzykach Górnych - 12 zł
Zakupy w Carrefourze - ok. 25 zł(parę zupek chińskich, 2 pasztety, 1 konserwa, chleb, woda)
Jedzenie z domu - 0 zł :) (słodycze, konserwa, pasztet, chleb i woda)

Całość

Tygodniowa majówka w Bieszczadach wyniosła mnie ok. 190 zł, choć zaznaczam, że żeby pominąć pociąg i busy wyszłoby o wiele taniej, ale z busami to siła wyższa niestety wyszła :<.

czwartek, 16 maja 2013

Bieszczadzkie anioły za jeden uśmiech - część III (Połonina i magiczne spotkanie)

  Poprzednia część!

Wyspany i z pozytywnym nastawieniem do marszu o godz. 6 byłem już na nogach, dzień zaczynając od dawki czarnej mocy..."Dzisiaj jest ten dzień, w końcu zobaczę prawdziwe Bieszczady pędzlem malowane!".

Dzień IV - 30.04

Po godzinnym żmudnym porannym przygotowaniu...kawa, umycie się, spakowanie plecaka i zjedzenie śniadania z wcześniej umówionymi Piotrkiem i Olą po godz. 7 ruszamy razem na szlak(a właściwie ja trochę później, dochodząc do nich z lekkim opóźnieniem).

Miałem lekkie obawy co do szlaku, którym teraz podążałem z powodu wcześniejszych informacji przez Panią recepcjonistkę, która mówiła mi że szlak jest jeszcze gorzej oznaczony, niż ten, którym szedłem dzień wcześniej. Na szczęście obawy te nie miały sensu, Piotrek wytłumaczył mi że lasem i miejscami słabo oznaczonym szlakiem podążamy tylko maksymalnie 2h, później natrafimy na rozwidlenie podążając przepięknym szlakiem Połoniną Wetlińską prosto do schroniska - jakże byłem zadowolony!


...i miał on rację, do rozwidlenia jeszcze w lesie szlak zgubił nam się tylko raz. Sama droga nie była specjalnie męcząca. Może dlatego, że przegadaliśmy wspólnie całą trasę? Tak to jest jak się idzie z niezwykle ciekawymi ludźmi :)

Zbliżając się do Połoniny, natrafiliśmy jeszcze na...salamandrę! Niestety żmii, którą również zobaczyłem nie zdążyłem uchwycić

Zdjęcie nie za ładne...tak to jest jak się robi na szybko
Oprócz różnych ciekawych zwierzątek(na szczęście nie niedźwiedzi) można też tam było spotkać śnieg, który nie pomagał nam specjalnie w pokonywaniu szlaku. Ślizganie i trawersowanie pod górkę nie idzie w parze - na szczęście tu pomogły mi moje kije trekkingowe :).

Śnieg, w 25 stopniowej słonecznej pogodzie w Bieszczadach :)
A zaraz przed rozwidleniem odsłonił się piękny widok na lasy, które wczoraj przemierzałem
A gdzieś tam pewnie Jaworzec, a bardziej po lewej Cisna
...a stąd już tylko krok i...
 ...Przełęcz Orłowicza! Ok. 9 lub 10, byłem na miejscu. Przed samą przełęczą wyczekiwałem, kiedy wyłonią się prawdziwe Bieszczady...i w końcu je ujrzałem, poczułem ten klimat! Przed Państwem Połonina Wetlińska.

Na samej przełęczy, poczekałem jeszcze chwilę na Piotrka i Olę(rozdzieliśmy się ok. 10 minut wcześniej, ja trochę przyspieszyłem tempa) po czym Ola zasugerowała, że popilnuje dla mnie i dla Piotrka plecaków i możemy ruszać na Smerek, który jest znakowany na 20 minut drogi od przełęczy. Pozostaje nam tylko ruszać...nim się obejrzyliśmy byliśmy już na szczycie...a widoki były przepiękne :)
Na Smerku
Łącznie wejście i powrót ze szczytu zajęło nam zawrotne tempo 30 min. Bez przystanku od razu ruszyliśmy pięknym szlakiem w stronę jeszcze lepiej położonej Chatki Puchatka. Lepszych warunków pogodowych mieć nie mogliśmy, dzięki temu widoczki zachwycały każdego turystę i dawały to, czego ten oczekiwał od Bieszczad, czyli odsłaniały całe ich piękno.
Panorama...od lewej strony człapiemy...a do prawej zmierzamy, tam już widać schronisko
Widząc już schronisko i wpadłszy już dawno w trans marszu nagle wyrwało mnie z niego usłyszenie swojego imienia..."Oskar!". "Czy ja dobrze słyszę, czy ktoś krzyczy coś do mnie? Przecież nie może o być Piotrek i Ola, bo oni są już dobre 20 min za mną, a więc kto to?" I nim zdążyłem się zorientować przed sobą zobaczyłem swojego biegnącego kumpla z mojej starej klasy z gimnazjum w moją stronę rozpościerającego ręce do uścisku...jakże ja się wtedy ucieszyłem i pomyślałem sobie...jaki ten świat jest mały.

Po wymianie paru entuzjastycznych zdań między sobą i cyknięciu paru fotek umówiliśmy się, że jutro rano idziemy na Tarnicę! Początkowo planowałem zejście z Chatki Puchatka do Ustrzyk Górnych przez Połoninę Caryńską, ale po spotkaniu przyjaciela plany diametralnie się zmieniły. Kiedy powiedzieliśmy już sobie "Do zobaczenia" zobaczyłem, że Chatka Puchatka jest już na prawdę bardzo blisko i jakże klimatycznie się prezentuje!
Z drogi powrotnej ze strumyka : )
Ok. 12 siedziałem już w jadalni zajadając zupkę chińską. Co by tu porobić? Nadszedł czas na relaks!
Kawka i moje Bieszczadzkie leżakowanie
I taki oto dosyć leniwy sposób spędziłem cały dzień, leżąc, włócząc się po schronisku i poznając ludzi. Z upragnieniem czekałem na dzień kolejny. Widok miał być nieziemski i...

Dzień V - 1.05

...był. Zdjęcia mówią wszystko. A może i nie wszystko? Bo nie przeniosą całej tej magicznej otoczki, ale tylko jej namiastkę...trzeba było tam być!



Przed godz. 7 zaczynałem już schodzić do Przełęczy Wyżnej, żeby o 7.40 być już w Ustrzykach Górnych po złapaniu stopa i czekać na kolegę. Dzisiaj Tarnica!

Ciąg dalszy w kolejnej części (końcówka przygody, podsumowanie oraz kosztorys)

niedziela, 12 maja 2013

Bieszczadzkie anioły za jeden uśmiech - część II (Bieszczadzka dżungla)

Kliknij, jeśli nie czytałeś części I

Widoczek po wyjściu ze schroniska ; )
Ciąg dalszy początku dnia III...

Wychodzę ze schroniska, schodzę do wioski, spoglądam na mapę...i nie wiem jak iść (ach ta moja orientacja w terenie). Pytam się o drogę na czarny szlak do Jaworca jakiegoś miejscowego Pana po 40, tłumaczy mi wszystko dokładnie, ale jak zwykle bywa z słuchaniem tłumaczenia drogi, mój mózg przetwarza tylko połowę informacji....no cóż, spoglądając od czasu do czasu na mapę i kierując się wcześniejszymi radami żmudnie zmierzam przez wioskę drogą asfaltową CHYBA w kierunku szlaku. W pewności wyboru drogi od czasu do czasu utwierdzają mnie czarne oznakowania na słupach.

Po żmudnym marszu(nie sądziłem że aż tak długim) trafiam na rozwidlenie dróg na skrzyżowaniu, na którym nie widzę już po żadnym z dróg kątem oka żadnych oznaczeń. Podążam "główniejszą" drogą....po pół godzinie marszu orientując się że jej wybór był błędny, ponieważ z właśnej głupoty dopiero wtedy przestudiowałem dokładniej mapę mając wrażenie, że droga którą podążam jest zła - i miałem zresztą rację. A więc teraz 30 min cofania się do skrzyżowania i dopiero wejście na właściwą drogę (na Bukowiec). Po ok. 5 minutach od wejścia na nią na prawo wgłąb lasu zaczyna się czarny szlak...znajdujący się w czarnej dupie...

Już w tym momencie krystalizowało mi się pierwsza wrażenie na temat Bieszczad. Mianowicie w porównaniu z Tatrami szlaki są słabo oznaczone, a niektórych miejscach BARDZO słabo oznaczone. Turyście przebywającemu tam pierwszy raz odnalezienie szlaków mniej popularnych (czyli nie Tarnica) może stanowić problem. Nie ma żadnych tabliczek, rzadkie i słabo widoczne oznaczenia na drzewach. A problem też stanowi mało ludzi na szlakach, co częściowo jest zaletą tego miejsca.

Pierwsze wrażenia po wejściu na szlak - dżungla. Co chwile obalone drzewa pod którymi, lub na którymi trzeba przejść. Słabo widoczna ścieżkach, miejscami w ogóle jej brak, a w około odgłosy natury...cisza i spokój. Szlak nie był fizycznie specjalnie męczący. Chodząc pierwszy raz w życiu w trekking z dużym plecakiem nie miałem specjalnych problemów(choć nie ukrywam, że żeby nie kije zakupione parę dni wcześniej przed podróżą byłoby o wiele ciężej)

Po pewnym czasie ciągłego parcia w górę lasu, mając już wcześniej małe problemy ze szlakiem, ale ostatecznie jeszcze dającym się zobaczyć natrafiłem na rozstaje dróg. Jedna biegła prosto, druga w górę. W pobliżu żadnych oznaczeń. Instynktownie poszedłem ścieżką, która wędrowała w górę, lecz po 5 minutach z wątpliwościami z powodu braku żadnych oznaczeń zawróciłem się do rozwidlenia. Postanowiłem znaleźć ostatnie oznaczenie - znajdowało się ono parę drzew przez rozwidleniem, w pobliżu nie było żadnych innych dróg, czyli są tylko 2 znane mi wcześniej możliwości. Stwierdziłem, że teraz pójdę drogą prosto w celu odszukania jakiegoś oznaczenia. Długiego trawersu nie było; droga ta urywała się na urywisku po 5 minutach marszu...czyli została mi poznana wcześniej opcja, co wydawało mi się podejrzane bo nie widziałem tam żadnego oznaczenie, choć fakt, długo nią nie szedłem. Po cofnięciu się po raz chyba już 3 na rozwidlenie ów dróg założyłem sobie czasowy limit - miało to być 30 min do godzinny marszu górną drogą, jeżeli do tej pory nie znalazłbym na drzewie żadnego oznaczenia szlaku, miałem się cofać do Cisnej. No więc po raz drugi zacząłem iść ową ścieżka i fakt, szedłem ok. 30 min bez żadnego szlaku, w późniejszym etapie, nawet bez ścieżki.

"Nareszcie, w końcu jest oznaczenie, czyli jednak się nie zgubiłem!" - pomyślałem sobie. I po części się nie myliłem, bo natrafiłem nie na jedno, a na 2 oznaczenia czarnego szlaku...i znowu było to rozwidlenie słabo widocznych ścieżek. Kolejny dylemat, jak ja to lubię....ale przynajmniej wiedziałem, że jestem już na szlaku. Mianowicie miałem przed sobą szlak na lewo i szlak biegnący bardziej na prawo, z rozsądku wybrałem ten na prawo, ponieważ byłem wręcz przekonany, że tam znajduje się Jaworzec, a na lewo znajdował by się po prostu powrót do Cisnej.

"Idę na prawo!" - i z przekonaniem tak zrobiłem. W międzyczasie, już od początku szlaku atmosferę grozy i dzikości oprócz cały czas, słabo widocznego oznakowania szlaku potęgowały świeże odchody zwierząt, ślady piesków(wilków?), sarenek, jelonków i innych dzikich stworzeń. Punktem grozy było natrafienie na ślad niedźwiedzia - świeży.
Mój brat niedźwiedź : )

Pomyślałem sobie wtedy - "chciałeś przygody, to ją masz"! Dobra...zaczynało się robić trochę podejrzanie, jestem sam na szlaku, od 2 czy 3h chodzę w tym lesie, żeby tu chociaż widoki jakieś były(no, ale Połonina - czyli prawdziwe Bieszczady czekają mnie dopiero nazajutrz). Jeszcze teraz ten ślad niedźwiedzia. Poszedłem jeszcze dalej, do ciekawie wyglądającej polanki i postanowiłem zrobić przystanek. Myślę sobie "Co dalej, wracać się?". Zdecydowałem się zadzwonić do schroniska, z którego wyszedłem i po prostu wytłumaczyć im moją sytuację i czy podążam w dobrym kierunku - tak też zrobiłem.

Ja: Tłumaczę całą sytuację, pytam się co robić i czy dobrze zmierzam...
Pan za słuchawką: Masz słońce po prawej?
Ja: Tak.
Pan: To dobrze idziesz, masz iść tak, żebyś miał słońce po prawej, no to powodzenia!

Po tej rozmowie, świadomość dobrego wyboru znowu powróciła no i zacząłem podążać dalej...i po jakimś czasie nawet spotkałem ludzi, studentów ze Szczecina, którym spotkam jeszcze na szlaku i w schroniskach podczas mojego pobytu tutaj nie raz i nie dwa. Ostrzegłem ich przed oznakowaniem tego szlaku. Zapytałem się ich ile jeszcze czasu do Jaworca i czy rzeczywiście dobrze zmierzam. Odpowiedzieli mi, że przede mną jakieś pół godziny (w rzeczywistości było to jakieś 1,5h, no ale mniejsza z tym : ) ). Ruszyłem więc dalej, parę razy mając gubiąc szlak, ale bądź co bądź, taka przygoda mi się podobała.
Polana, na której był mój pierwszy i jedyny odpoczynek

Błotkooooo!

Opuszonus Samochodus - bardzo rzadki gatunek bieszczadzkiej przyrody

Godz. 12, a gdzieś między lukami drzew schodząc błotnistą drogą w dół w oddali widzę budynek schroniska (chyba). Z zachwytu i radości aż zanuciłem "We are the champions"!

Dalsza droga, do schroniska, nie była już taka ekscytująca i bez zbędnych wrażeń. Szła ona prosto w dół, aż kończyła się na asfalcie, później na asfalcie szedłem w prawo i po jakimś czasie mogłem sobie skrócić drogę drogą przez Bruk, na co się nie zdecydowałem(chociaż przydałoby się umyć nóżki xD, ale śliskie kamienie, i świadomość tego że jak wpadnę, to zamoczę wszystko łącznie z plecakiem, aparatem itd. skutecznie mnie od przejścia rzeki powstrzymała), więc obszedłem rzeczkę kulturalnie dłużej, ale bezpieczniej mostem i ok. godz. 13 siedziałem już przed schroniskiem i wpierdzielałem zimne gotowe pulpeciki z biedronki - zimne, bo kuchenka benzynowa, którą ze sobą targałem, była zepsuta, co mnie nie powstrzymało od zjedzenia pulpecików!
Po wyjściu ze szlaku, ukazał się znak!

Zobaczmy ten skrót...
Z daleka..

...i z bliska, jednak wybieram dłuższą opcję!


Jest klimat :)

Kolejny znak i moje walizy : D


Po oficjalnym zakwaterowaniu swojej gleby w schronisku, nadszedł czas na obijanie się oraz planowanie jutrzejszej trasy - a miała nią być Chatka Puchatka! Jeszcze w recepcji tym razem zapytałem się, ucząc się wcześniej na błędach, jak wygląda szlak do Chatki Puchatka, jak z jego oznaczeniem. Usłyszałem, że jeszcze gorzej niż ten z Cisnej...no to super.

Schronisko :D
Tu spałem :)

Widoczek spod schroniska...


Rilaks...:D i planowanie trasy na hamaczku

W później porze, po godz. 17, spotykałem pierwsza znane-nieznane twarze z Cisnej, do jednych(a mianowicie dwóch) z takich nieznanych, ale znanych twarzy postanowiłem zagadać, oni również mnie kojarzyli, a była to przesympatyczna młoda para z Lublina.

Cóż...poznaliśmy się i przegadaliśmy chyba cały wieczór, to niesamowite jak wiele jest ludzi o podobnych marzeniach, po usłyszeniu ich, nie tracę wiary w ludzi, a gdybym nie poszedł dalej sam w podróż i wrócił do domu, nie poznałbym tylu wspaniałych ludzi o takich marzeniach! A co do jutrzejszej trasy, miałem wspólnych kompanów, więc tym razem miało być o tyle bezpieczniej! Przed snem zachodząc do jadalni spotkałem jeszcze wcześniej spotkanych studentów ze Szczecina. Okazało się, że nie dotarli oni do Cisnej tak jak zamierzali, bo zgubili szlak, zeszli do Kalnicy i stamdąt stopowali tutaj, do Jaworca, czyli nie tylko ja miałem z nim problemy, na szczęście sam dotarłem do zamierzonego wcześniej punktu.

Wspólnie z Piotrkiem i Olą(parą z Lublina) ustaliliśmy, że wstajemy jutro o 6 i ruszamy do Chatki Puchatka. Co ciekawe dowiedziałem się od nich, że na szlaku Cisna-Jaworzec, którym również dzisiaj oni podążali znajdowała się niedźwiedzica z małymi, FAJNIE WIEDZIEĆ :). Natomiast ok. godz. 21 zaczęło się w schronisku, a raczej na jego terenach prawdziwie bieszczadzkie życie. Ognisko, gitara i śpiewy, stare opowiadania oraz tysiące doświadczeń i nowo poznanych osób...samotne podróżowanie też jest fajne, trzeba się tylko przełamać :)

Zajrzyj do części III!

czwartek, 9 maja 2013

Bieszczadzkie anioły za jeden uśmiech - część I (dojazd i rozstanie)

 Dzień I

Jest piątek 26.04.2013r. - dzień zakończenia roku maturzystów. To także inne, moje własne święto...dzisiaj ruszam w pierwszą autostopową podróż. A jadę w Bieszczady! Lecz najpierw Iława...

Widok znad Chatki Puchatka o godz. 6 rano...warto było tam zostać na noc dla tego widoku


Tuż po występie szkolnym o 16.51 ładuję się w pociąg relacji Ełk-Olsztyn, z późniejszą tam przesiadką do Iławy. W głowie wbrew pozorom nie ma burzy myśli...jeszcze nie wiem jak krótka, lecz intensywna i pełna przygód podróż mnie czeka. Do Iławy jadę dlatego, gdyż umówiłem się tam z W. - chłopakiem o rok młodszym ode mnie na wspólną podróż poprzez autostopowe forum...to będzie nasz chrzest bojowy. Do celu podróży ruszamy już jutro z rana. Dlaczego jedziemy w Bieszczady? Bo góry, bo nigdy tam nie byłem, a zawsze chciałem, bo to dobry cel na podróż i poznanie ciekawych ludzi.

Po 4h jazdy pociągiem dotarłem do Iławy. W. oraz jego rodzina okazali się niezwykle sympatycznymi ludźmi. Po odebraniu mnie z dworca od razu załadowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy prosto do ich domu, rozmowa otworzyła się praktycznie od razu, czuliśmy się jakbyśmy znali się bardzo długo, a widzieliśmy się pierwszy raz... Do godz. 23 pomagałem się pakować dla mojego kompana oraz prowadziliśmy wiele ciekawych konwersacji, już w tym momencie sądzę że wspólna podróż będzie super...nastawiamy jeszcze budziki na godz. 6 i lulu.

Dzień II - 27.04

Spało mi się...okropnie, ale nie ze względu na łóżko...było bardzo wygodne, to po prostu pierwsza noc w podróży, zawsze tak mam. Z trudem podnoszę się z łóżka, ale sił dodaje mi kawa i świadomość "To ten dzień, dzień w którym wyruszę w długo oczekiwaną przygodę!". Bardzo miła mama W. robi nam kanapki na drogę, w tym czasie my myjemy się, jemy śniadanie, porządkujemy nasze ważące 13 kg plecaki i po godz. 7.20 jesteśmy w drodze na wylotówkę do Ostródy.

Ostróda...w poszukiwaniu krajowej drogi nr 7.
Jesteśmy na przystanku...szybka decyzja, kto łapie pierwszy? W. mówi, że on spróbuje. Wystawia kciuka: pierwszy, drugi, trzeci samochód i...jest! Staliśmy może 5 min. Podbiegam szybko do samochodu pytając się "Dokąd Pan jedzie?", od tego momentu będę tak robił cały czas. Wziął nas miły Pan pracujący w Ostródzkim Domu Kultury. Okazało się, że kierowca wziął nas dlatego iż znał z twarzy W. . Rozmowa między nami a kierowcą przebiegała super...rozmawialiśmy o muzyce...muzyce....i jeszcze chyba polityce...no i muzyce :).

Kierowca wysadził nas przy Ostródzkim MDK'u....cóż nie za bardzo jak dla nas. Wytłumaczył nam jak dojść na wylotówkę, lecz trochę się pogubiliśmy. W sumie błądziliśmy po tej Ostródzie z 40 min pytając się co chwilę ludzi gdzie jest wylot na Warszawę. Kiedy w końcu ją znaleźliśmy, trzeba było jeszcze znaleźć miejsce na łapienie...dobra, jest jakaś stacja benzynowa, pusta...ustawiamy się na zjeździe, umawiamy się że łapiemy 30 min i przenosimy się dalej...pozostaje nam jeszcze tylko napisać tabliczkę i ustalić kto łapie stopa - tym razem jestem to ja.

Idę naprzód, W. ustawia się za mną trochę dalej, razem z naszymi plecakami. Mija nas jeden samochód....drugi....dalej już mi się nie chce liczyć, ruch jest całkiem spory choć mogłoby być lepiej. Wątpiąc już w powodzenie tego że coś złapiemy (ah ta moja cierpliwość - minęło zaledwie 20 min) zatrzymuje się busik na rosyjskim numerach. Podbiegam do kierowcy...cóż, nie wygląda on najlepiej ale intuicja nie mówi mi żeby nie wsiadać. To Rosjanin, który oferuje nam podwózkę do Łomianek, 30 km przed Warszawą...korzystamy z tej okazji, pakujemy plecaki do bagażnika i wsiadamy z lekkimi obawami... zresztą zbędnymi :).
W drodze :)

Na postoju, przy naszym rosyjskim busiku!
I znowu łapię wspólny temat z kierowcą o muzyce, tym razem pogadaliśmy trochę o punk rocku...jak to nasz rosyjski przyjaciel miał w wieku 14 lat irokeza i jeździł na rosyjskie rockowe festiwale. Było trochę o Bitwie pod Grunwaldem, stosunkach polsko-rosyjskich, sporcie i wielu wielu innych. Przez pierwszą godzinę było troszkę drętwo, późnej nasz kierowca już się rozgadał. Niestety dało się trochę odczuć barierę językową, ale Rosjanin przeplatał język polski z rosyjskim i dało się go zrozumieć.

Tak jak wcześniej wspomniałem i co było zamierzane, zostaliśmy wysadzeni w Łomiankach...szanse na stopa na Radom, troszkę kiepskie bo byliśmy przed samą Wa-wą. Napisaliśmy na tablicy Wa-wa E77, Radom, Bieszczady i w drogę!
Łomianki, albo jeszcze trochę przed...obok firmy, w której pracuje nasz kierowca - InterCars
Po 40 minutach łapania, szczęśliwie(lub nieszczęśliwie) na przystanek zajeżdża samochód bodajże Seat, jak się później okazało świeżo kupiony w Nidzicy.

Któż wziął nas tym razem? Byli to dwaj młodzi Ukraińcy. Właściwie to jeden, który siedział obok kierowcy...ów kierowca podawał się za Polaka(w sumie to po Polsku wszystko rozumiał, mówił też całkiem dobrze, nie wymawiał tylko głosek ą, ę itp.). Podróż przebiegała baaardzo cicho, na początku próbowaliśmy rozkręcić rozmowę, ale po paru chwilach zorientowaliśmy się że nasi przewoźnicy nie są zbyt chętny do konwersacji. Przez 3, czy 4h(w tym godzina w Warszawie...) nie odzywaliśmy się ani słowem, oni rozmawiali tylko coś czasem po ukraińsku i jeden z nich mówił ciągle "Jebać Warszawę" - w sumie...co racja to racja, za przyjemnie tam nie było :).
Chłopaki mieli nas zawieść do Radomia, ale że jechali w podobnym kierunku (wracali na Ukrainę z kupionym właśnie samochodem, w którym jechaliśmy) wysadzili nas przed Ostrowcem Świętokrzyskim, w niejakim Młynku, jednym słowem zadupie. Z ciekawych przygód podczas jazdy z nimi m.in. był ich samochód, w którym aby podnieść, lub opuścić szybę w aucie trzeba było to zrobić ręcznie(dosłownie), złapać za szybę i ją np. podnieść! A pod koniec naszej podróży chłopaki wjechali bez słowa w las, na szczęście okazało się, że tylko zrobić siku. Rozstaliśmy się w pokoju i zaczęliśmy łapać stopa tam, gdzie mogło to być bardzo ciężkie, lecz długo nie staliśmy. Staliśmy ok. 40 min i złapaliśmy stopa prosto na Rzeszów.

Kierowcą okazał się Paweł, bardzo ciekawa osobistość. Informatyk po studiach z Rzeszowa, pracujący w Warszawie. Sam podróżuje stopem(raczej w celach środka komunikacji a niżeli podróży) i dlatego nas wziął. Paweł chce nawet napisać poradnik o autostopie, ów kierowca, kiedy miał problemy finansowe, na wszystkie swoje rozmowy kwalifikacyjne jeździł stopem. Nasz kierowca to też człowiek o jasnych zasadach, bardzo asertywny, o w ogóle ciekawych podejściu, dużo się od niego nauczyłem, ale to już zostanie dla mnie :).
Z jednym krótkim i jednym dłuższym(ok. 30 min) postojem o godz. 20 byliśmy w Rzeszowie, prosto na wylotówce do Sanoka. Mieliśmy jeszcze szansę dzisiaj być w Bieszczadach! Ale niestety...W. zachorował(tak to jest jak świeżo po ciężkiej chorobie jedzie się w tripa :<). Mój kompan narzekał już w drodze do Rzeszowa, na ból głowy, ciepłotę ciała...robił sobie okłady itd. Na początku myśleliśmy, że to po prostu przemęczenie i stres, w sumie do końca tak twierdziłem, ale W. już w Rzeszowie zaczął panikować. Ja chciałem jechać dalej...on nie, obawia się o swoje zdrowie i chce zostać...trochę się wkurzyłem, ale cóż. Kolejny problem - nocleg, a jako że nie mamy 18 lat, nigdzie na nie wezmę, w żadnym hotelu - zostaje schronisko. W. w panice zaczął biegać, cały czas gadać w co się wpakował itd...to nie wiedział? Ja ze spokojem powiedziałem mu, że skoro ma wi-fi zaraz możemy znaleźć schronisko lub inny nocleg dla młodzieży. Tak też się stało...ale W. podbił jeszcze do jakiś studentów(bardzo pomocnych!), którzy zaprowadzili nas prosto pod drzwi schroniska, dzięki ludziska!

Bardzo...dziwna Pani recepcjonistka w schronisku młodzieżowym PTSM(położonym na rynku w Rzeszowie - bardzo pięknym zresztą) wydała nam ostatnie prycze, czyli prycze w pokoju zbiorowym - pomyślałem sobie, będzie ciekawie!
Nasz pokój :)

I było, choć nie aż tak, jak się spodziewałem w naszym pokoju było 2 osobników, ok. 30 lat, w tym jeden Macedończyk, który chciał częstować nas Rakiją(regionalną wódką bałkańską), ale my grzecznie odmówiliśmy. Były wspólne rozmowy, ale krótko, wykąpaliśmy się i chcieliśmy jak najwcześniejszej iść spać...to był dzień pełen wrażeń, a w szczególności ostatnie godziny, dla mnie, bardzo drażniące.

Dzień III - 28.04

Pobudka 5.30 - dzisiaj dzień Bieszczad! "W., jak się czujesz?" "Dobrze." - czyli jest jakaś nadzieja.

Ok. godz. 7 wyruszamy ze schroniska na wylotówkę do Sanoka. Po drodze jeszcze tylko pamiątkowa fota na pięknym rzeszowskim rynku - jeszcze tu wrócę!
Zbawienie!
Rzeszowska starówka o deszczowym poranku : )


Doszliśmy na przystanek, na którym mamy łapać...W. znowu narzeka na samopoczucie, bierze mnie już szlak, mówię, mu żebyśmy chociaż dojechali do Bieszczad, tam przenocowali i zobaczymy co będzie z nim dalej.

Łapiemy od ok. godz. 8 do 10...11? To jakaś komedia. Cóż...ale nie poddajemy się, jesteśmy już tak blisko...i łapiemy stopa, tegoroczny maturzysta chce podwieźć nas 5 km przed Sanok, ale nadkłada te kilometry i podwozi nas do Sanoka...dzięki!
W drodze do Sanoka pierwsze pagórki i górki, tak moi Państwo, jesteśmy w Bieszczadach i dojechaliśmy tu na stopa!
Jakiś czołg w Sanoku :D

Do tej pory wydałem 20 zł w Rzeszowie na nocleg(którego mogło by nie być...) - nieźle! Przed ruszeniem w Bieszczady zrobiliśmy jeszcze małe zakupy w Sanoku(czyt. miliard zupek chińskich, chleb, paszczety i konserwy) i ruszamy...na dworzec...busem do Cisnej(miałem dość ciągłych narzekań na swoje zdrowie mojego kompana, dlatego zaproponowałem busa, aby komfortowo dojechać i zaoszczędzić sobie nerwów). Na ów dworcu spotkaliśmy jeszcze miłego Pana, który widząc nasze zakłopotanie w planowaniu trasy na drukowanych mapach, podarował nam laminowaną mapę Bieszczad...znowu utwierdzam się w przekonaniu, że dobroć ludzi nie zna granic.
Płacimy po 10 zł i jedziemy do Cisnej..góry...tego mi było trzeba, i ten klimat schronisk górskich! : )
Schronisko super, bardzo mi się tam podobało, w sumie najbardziej w całych Bieszczadach, miało swój klimat. Spaliśmy na strychu, w drugim budynku, oczywiście na podłogach. Nocleg kosztował nas 16 zł. Spotkałem tam też człowieka z Ełku - moja miasta na Mazurach! Świat jest mały. Poznałem też troszkę ludzi, klimat wieczornych bieszczadzkich ognisk i wieczorów w jadalni jest do nie zastąpienia!

Choroba mojego kompana "postępowała", jego panika też. Powiedzieliśmy o całej naszej historii dla Pań pracujących w obsłudze schroniska, jedna z nich, chce podwieźć W. na pogotowie GOPR(lekarz w ten dzień nie obsługiwał), aby go przebadać(on sam chciał to zrobić, aby wiedzieć co z nim jest). Po powrocie W. nadal niekoniecznie wie co mu dolega, może to być wszystko, zalecany jest powrót, i W. postawiania to zrobić. A teraz mój dylemat, zostawić kolegę i iść, a może wracać z nim? Stwierdzam iż jest na tyle rozgarnięty, że wróci sam, jego choroba, nie jest też jakaś zaawansowana, że nie może chodzić i nie kojarzy. Ja zostaję, nie po to przyjechałem w Bieszczady aby wracać, jeszcze nie wiem jak wrócę, gdzie będę, ale zostaję! To już postanowione. A właściwie to rano ruszam na szlak, do drugiego schroniska - Jaworca!

Dzień III - 29.04

Wstaję o godz. 6, żegnam się ze schroniskiem, żegnam się z W. i ruszam samotnie na szlak, co mnie czeka przez następne kilka dni, jak wrócę do domu? O tym w następnej części!

Ciąg dalszy, czyli część II