wtorek, 20 sierpnia 2013

Autostopem ku słonecznej przygodzie część 1 - Droga do Atlantyku

Umówiony już z pewną dziewczyną z grupy "Autostopowicze to my" z facebooka dzień przed podróżą czyli 13.07 o godz. 12 kupuję sobie bilet do Wrocławia na dzień jutrzejszy gdyż stamtąd zamierzam ruszać. O godz. 16 dostaję wiadomość i dowiaduję się, że jednak moja partnerka "nie jedzie :)", bo coś tam coś. Wlepiam gały w monitor i myślę sobie "co robić?". 
 
Nie ma to jak portugalskie piwo - Super Bock!


Dzień przed podróżą - 13.07

Jakiś głos w mojej głowie mówi mi żebym znalazł sobie kolejnego kompana i poczekał jeszcze trochę czasu, z kolei drugi głos mówi mi "chłopie, marzyłeś o tym tripie cały rok szkolny, jedź nie zważaj na nic, masz już kupiony bilet i jesteś spakowany, przygoda to przygoda" - nie pozostaje mi nic innego jak posłuchać tego drugiego głosu.

Tak też zrobiłem, lecz wcześniej idąc za rozsądkiem napisałem jeszcze na forum autostopik.pl że jutro będę o tej i o tej we Wrocławiu i jak ktoś chce to może się zabrać ze mną.

Jak miało wyglądać

Jak wyglądało


Dzień I - 14.07

Następnego dnia po godz. 5 rano siedziałem już w pociągu relacji Ełk-Olsztyn, aby później przesiąść się na Wrocław. Stało się, ruszyłem z dreszczykiem emocji i niezbyt ciekawym samopoczuciem.

Ok. godz. 16:30 z 20 minutowym opóźnieniem byłem we Wrocławiu. Jak na dżentelmena przystało umówiony przed dworcem głównym od razu po wyjściu z pociągu zjawiłem się na miejscu. Po 5 minutach ktoś do mnie zagaduje:
-Oskar?
-Tak.
-Cześć...tak w ogóle to ile Ty masz lat?
To pytanie mnie rozwaliło, no ale nic, pierwsze lody przełamane.
Miałem szczęście, że moja kompanka była rodowitą wrocławianką, gdyż najpierw musieliśmy dostać się autobusem na Bielany, w celu późniejszego łapania okazji na jakże znanej dla autostopowiczów stacji Orlen. Tak też zrobiliśmy.

Jak się okazało znalezienie ów stacji też nie było tak oczywiste jak mogłoby się to wydawać, ale po jednym zapytaniu pracownika myjni o drogę i przemierzeniu nielegalnie pieszo wjazdu na stacje znajdujemy się na miejscu :D. Krążymy nie za bardzo wiedząc kogo zagadać, aż tu nagle podchodzi do nas pewien młody facet(student), który wygląda jakby był trochę pijany co z początku mnie przeraża, ale później się uspokoiłem, gdyż kierowcą okazał się nie on, a jego spokojniej wyglądający i trzeźwy kolega. Ów student zapytał się nas czy jesteśmy autostopowiczami, okazało się że on brał udział w paru Autostop Race a teraz chce nam pomóc i proponuje nam podwózkę od razu do Drezna, gdyż jedzie tam jego kolega na praktyki. Wsiadamy!

Podróż mija nam przyjemnie, ok. 20 wysiadamy z samochodu w Dreznie na wjeździe na autostradę w kierunku Chemnitz i taką też nazwę miasta piszemy na naszej pierwszej tabliczce.

Po ok. 30 minutach stania i pierwszym ujawnieniu się kryzysu kompanki ("What the fuck, z kim ja pojechałem?") łapiemy białorusina, który wiezie nas w lepsze i dalsze miejsce niż Chemnitz, Hof, który wziął nas tylko dlatego gdyż widać że swoi(słowianie, słowianie, a w Portugalii myśleli że ja niemiec...).

Ok. godz. 22 jesteśmy na miejscu, stacji benzynowej gdzie Tiry rozjeżdżają się na parę kierunków. Z początkowym zamiarem dotarcia do Monako przez Szwajcarię i Włochy próbujemy złapać coś na Stuttgard, później od kierowców dowiadujemy się że lepiej nam jechać na Monachium i potem przez Austrię do Włoch, gdyż przez Szwajcarię 'nic nie jeździ'. Gdybym był sam to ze swoją determinacją pojechałbym tak jak chciałem pojechać, ale z wątpliwościami mojej koleżanki "przekonałem się" do tego żebyśmy od razu pojechali do Hiszpanii. Właściwie to jej sposób na podróżowanie to łapanie byle jakiej okazji i co chwila zmiana celów podróży. Nie powiem, byłem zły, ale dobra, niech jej będzie. Do Stuttgartu nic nie złapaliśmy, więc po rozłożeniu namiotu poszliśmy w kimono.

Dzień II - 15.07

Pierwszy nocleg na dziko zaliczony, na początku chowaliśmy się przed policją, ale jak się później okazało po którymś tam razie jak przejechali koło nas, że na prawdę nie ma się o co obawiać :P.
O 5 rano po złożeniu namiotu czyhaliśmy już na stacji w celu złapania kierowcy. Wziął nas niemiec, który jechał do Erlangen ni w ząb mówiący po angielsku. Na nasze nieszczęście wysadził nas przed Erlangen, ale na stacji w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Cóż nam pozostało zrobić? Po 2h pytania się kierowców o podwózkę napisaliśmy tabliczkę Stuttgart, położyliśmy się na trawce i delektowaliśmy się słońcem.

W międzyczasie spotkała mnie rzecz straszna...a mianowicie opuściłem na ziemię mojego smartfona i było po telefonie...i jak tu teraz kontaktować się z rodziną?

Ok. godz. 12 czyli po 5h od przybycia na ów stację podszedł do nas młody AUSTRALIJCZYK, który zaproponował nam podwózkę prosto do Stuttgartu(i to jest dowód na to że stopując możesz wyjść nawet z najgorszego miejsca do łapania). Nasz kierowca z odległej krainy właśnie podróżował sobie wynajętym samochodem przez 3 tygodnie po Niemczech i jego podróż właśnie dobiegała końca, nazajutrz miał lot powrotny do Melbourne.

Jadąc z nim spotkała nas też pierwsza ciekawsza przygoda. Po tym jak po 4h korku na niemieckiej autostradzie mogliśmy ruszyć dalej, zorientowaliśmy się że od dawna jedziemy już na rezerwie i za chwilę tu staniemy. Co robić? Zjechaliśmy w pierwszy zjazd aby...wpakować się na kolejną autostradę na której był KOREK(przez cały czas nie mieliśmy nawigacji)! Ja z bezradności tej sytuacji zacząłem się śmiać, a nasz kolega kierowca co chwilę wyrażał swoje emocje jednym słowem..."fuck". Po paru chwilach od uwolnienia się z kolejnego korka szczęśliwie znaleźliśmy się na zjeździe prowadzącym do jakiś małych niemieckich miasteczek. Trafiliśmy na rozjazd.
-Which dirrection should I choose? - pyta nasz kierowca
-Right - odpowiada sobie za chwilę sam
Do najbliższej miejscowości na prawo są 2 km...damy radę.
Zajeżdżamy do wioski, rozglądamy się i nic, ani śladu po stacji benzynowej. Pytamy jakiś niemców czy wiedzą gdzie jej tutaj stacji benzynowa...w odpowiedzi słyszymy że stacji benzynowej tutaj nie ma. Musimy cofnąć się  do rozjazdu a następnie pojechać prosto(czyli na początku mogliśmy skręcić w lewo). Paliwa nam zostało na 10 km; zdążymy?

Zajeżdżając na stacje benzynową mieliśmy paliwa na 5 km, daliśmy radę. Australijczyk naładował bak do pełna i zaczęliśmy się razem śmiać z całej sytuacji, którą przed chwilą śmiertelnie przeżywaliśmy.
Chwilę później wyjeżdżamy na autostradę i suniemy aż za Stuttgart - nie po drodze dla naszego kierowcy, ale korzystamy z jego uprzejmości, dla nas lepiej ;). Ok. godz. 18-19 wysiadamy na przydrożnej stacji benzynowej z zamiarem łapania stopa na Lyon. Pytamy się i nic...aż tu nagle zajeżdża TIR na polskich blachach. Koleżanka idzie się pytać, za chwilę wraca.
-I co, gdzie jedzie?
-Do Hiszpanii
-(tryskam energią) gdzie dokładnie?
-Bilbao czy jakoś tak
-(fuck, planowałem obczaić południe, andalzuja od zawsze mi się marzy, po za tym chciałem jechać przez Barcę) jedziemy na Lyon
-Co? Jak to? Mamy podwózkę prosto do Hiszpanii, ja się stąd nie ruszam, wstajemy jutro o 4, o 5 z nim wyjeżdżamy.
-Grr...ok.

Mój namiot na stacji za Stuttgartem :)

Nie wiem czy mnie rozumiecie ale miałem podrukowane ok.12 stron z wylotówkami, z różnymi miejscami i radami właśnie jak łapać zaczynając od Monako w kierunku Andaluzji a potem na górę przez Faro do Lizbony i potem do San Sebastian....a nie na odwrót. Poczułem się że cała moja organizacja podróży poszła na marne. Byłem zdenerwowany i już od tego momentu wiem, że będę podróżował sam, lub z zaufanym znajomym, położyłem się wcześnie spać i od razu zasnąłem.

Dzień III i IV - 16 i 17.07

Trzeciego dnia nie ma co za bardzo opisywać gdyż była to żmudna droga przez Francję, poza faktem że pierwszy raz spałem w naczepie TIRa <3

17.07 kierowca ok. godz. 11 miał nas wysadzić w samym San Sebastian, ale jak to z przygodami bywa zajechaliśmy przed samą granicę hiszpańsko-francuską w Irunie, gdyż nasz kierowca musiał zjechać i poczekać na kolegę; a że musiał trochę poczekać to musieliśmy sobie poradzić sami i złapać coś do naszego celu podróży.

Po 2h stania na parkingu przed granicą złapliśmy TIRowca, rumuna, pracującego i żyjącego we Włoszech, niezbyt gadatliwego, ale dowiózł nas 3km przed San Sebastian. Wysiadamy z TIRA i buuuuch...fala gorącego powietrza, za chwilę zachodzę do sklepu i krzyczę jak najentuzjastyczniej potrafię: Hola! - witamy w Hiszpanii, kraj, który od zawsze marzyłem odwiedzić :). Po wyjściu ze sklepu chwila stania i zaraz Marokańczyk podwiózł nas do centrum San Sebastian...stało się, jestem w mieście z pięknego szlaku Camino del Norte. A po 15 minutach spacerku moim oczom ukazuję się...
...Ocean Atlantycki i plaża w San Sebastian w całej okazałości

Kontynuacja czyli część II!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz