Dzień III ciąg dalszy...
W trakcie dnia załatwiliśmy sobie wycieczkę na
pustynie, również u Omara. Początkowa cena wynosiła 800 MAD (80 euro),
stargowaliśmy się tylko do 700 MAD od osoby. Mogliśmy więcej ale teraz na
gdybanie jest za późno. Cena zawierała pełne wyżywienie w czasie wycieczki,
nocleg na pustyni, przejażdżkę na wielbłądach w sumie jakieś 4h (2h w jedną
stronę do naszego obozowiska) oraz transport busem na miejsce startu
wielbłądów.
Na pustynie będę jechał razem ze Szwajcarami.
Robienie herbatki |
Międzynarodowa ekipa. Para Szkotów, dwóch Berberów, 2 Niemców i ja Polak robiący zdjęcie |
Wieczorem
tego dnia piję jeszcze wino oraz tzw. „special water”, czyli nic innego jak
marokański bimber, kupiony na czarnym rynku. Miejscowa ludność jak widać wcale
nie przestrzega zasad tamtejszej religii. Po takim zaprawieniu ruszamy jeszcze
do miejscowego baru, w którym pijemy drugą butelkę wina. Tańczę z kobietami
ubranymi w tradycyjne stroje i dobrze się bawię.
Tu spałem |
Lektura na dobry sen :P |
Nazajutrz pobudka o 8, śniadanie w domu gospodarza i
czekamy na busik, który ma nas przetransportować w miejsce skąd ruszymy
wielbłądami na pustynie.
Bus wyglądał tak jak poniżej, był niewiele większy od Sharana, a jechało w nim łącznie w szczytowym momencie 25 osób + 2 osoby na dachu. Sama podróż tym pojazdem z tyloma ludźmi w środku była rodzajem przygody.
Bus wyglądał tak jak poniżej, był niewiele większy od Sharana, a jechało w nim łącznie w szczytowym momencie 25 osób + 2 osoby na dachu. Sama podróż tym pojazdem z tyloma ludźmi w środku była rodzajem przygody.
Po 1,5 godziny powolnej jazdy jesteśmy na miejscu.
Po chwili wsiadamy na nasze wielbłądy i ruszamy w stronę pustyni, czeka nas 2 h
jazdy, jest strasznie niewygodnie i szczerze to wolałbym iść piechotą tak jak
mój przewodnik.
Mój jest po środku :) |
Pustynia… miejsce nie za szczególne – tylko piasek,
piasek i jeszcze więcej piasku. Warto natomiast zobaczyć na niej nocne niebo,
gdyż jest nieziemskie.
Dzień spędzamy na słodkim lenistwie, leżąc,
wspinając się na wydmy, gadając o niczym, jedząc, a wieczorem śpiewając
wspólnie z Berberami przy ognisku i grając z nimi na bębnach.
Nasz obóz |
W ping-ponga też grałem :) |
Mniam |
Tak wygląda prawdziwy nomad! |
Noc w przeciwieństwie do dnia była całkiem zimna,
ale przed tym chroniły nas ciepłe koce, które dostaliśmy od Berberów.
Takie cudeńko można sobie wypożyczyć i pośmigać po Saharze |
Wracamy tą samą drogą i tymi samymi środkami
transportu i po południu znów jesteśmy w Zagorze.
Dobijam małego targu: kupuje chustę, naszyjnik i
bransoletkę zbijając cenę z 600 MAD do 150 MAD i dodając do tego moje własne
skarpety plus pocztówkę z Ełku. Uwielbiam się targować.
Żegnam się z nowo-poznanymi przyjaciółmi, z którymi
spędziłem tutaj wspaniały czas i wsiadam w autobus do Warzazat – miasta
magicznego, wielkością podobnego do Ełku, w którym to kręcono m. in.
„Gladiatora”, „Prince of Persie” oraz ostatnio modny serial na podstawie
książki „Grę o Tron”.
O godzinie 23:00 wysiadam z autokaru i spotykam się
umówiony z moimi kolejnymi gospodarzami
na dworcu. Jest to 18-letni chłopak oraz jego 23-letni brat – Lahcen i
Said.
Mówią mi że tą noc spędzę w akademiku, ponieważ ich
ojciec nie zgodził się mnie dzisiaj nocować. Wsiadam na skuter i zostaję tam przewieziony, po drodze mijam tamtejsze więzienie i uniwersytet Saida.
Początkowo źle ich
rozumiejąc myślę, że będziemy spali razem, na jednym łóżku w ciasnym pokoiku,
szczerze mówiąc bałem się i myślałem że są gejami i znaleźli sobie frajera
przez Internet, pod ręką miałem puste butelki po piwie i byłem gotów ich użyć.
Na szczęście to tylko złe zrozumienie, gdyż chłopaki okazali się super
pomocnymi, gościnnymi i miłymi ludźmi, a ten nocleg spędziłem sam gdyż oni
wrócili do swojego domu.Z Lahcenem moim hostem:) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz