czwartek, 20 lutego 2014

Zima w T-shircie: Alkoholizacja i starcie z wydmami - część 3




 Dzień III ciąg dalszy...

W trakcie dnia załatwiliśmy sobie wycieczkę na pustynie, również u Omara. Początkowa cena wynosiła 800 MAD (80 euro), stargowaliśmy się tylko do 700 MAD od osoby. Mogliśmy więcej ale teraz na gdybanie jest za późno. Cena zawierała pełne wyżywienie w czasie wycieczki, nocleg na pustyni, przejażdżkę na wielbłądach w sumie jakieś 4h (2h w jedną stronę do naszego obozowiska) oraz transport busem na miejsce startu wielbłądów.


Na pustynie będę jechał razem ze Szwajcarami.

Robienie herbatki

Międzynarodowa ekipa. Para Szkotów, dwóch Berberów, 2 Niemców i ja Polak robiący zdjęcie




 Wieczorem tego dnia piję jeszcze wino oraz tzw. „special water”, czyli nic innego jak marokański bimber, kupiony na czarnym rynku. Miejscowa ludność jak widać wcale nie przestrzega zasad tamtejszej religii. Po takim zaprawieniu ruszamy jeszcze do miejscowego baru, w którym pijemy drugą butelkę wina. Tańczę z kobietami ubranymi w tradycyjne stroje i dobrze się bawię.

Śpię u Omara w domu, a jutro czeka mnie pustynia…
 
Tu spałem
Lektura na dobry sen :P
Dzień IV - 30.01




Nazajutrz pobudka o 8, śniadanie w domu gospodarza i czekamy na busik, który ma nas przetransportować w miejsce skąd ruszymy wielbłądami na pustynie.

Bus wyglądał tak jak poniżej, był niewiele większy od Sharana, a jechało w nim łącznie w szczytowym momencie 25 osób + 2 osoby na dachu. Sama podróż tym pojazdem z tyloma ludźmi w środku była rodzajem przygody.




Po 1,5 godziny powolnej jazdy jesteśmy na miejscu. Po chwili wsiadamy na nasze wielbłądy i ruszamy w stronę pustyni, czeka nas 2 h jazdy, jest strasznie niewygodnie i szczerze to wolałbym iść piechotą tak jak mój przewodnik.

 
Na Pegazie

Mój jest po środku :)



Pustynia… miejsce nie za szczególne – tylko piasek, piasek i jeszcze więcej piasku. Warto natomiast zobaczyć na niej nocne niebo, gdyż jest nieziemskie.



Dzień spędzamy na słodkim lenistwie, leżąc, wspinając się na wydmy, gadając o niczym, jedząc, a wieczorem śpiewając wspólnie z Berberami przy ognisku i grając z nimi na bębnach.


Nasz obóz

 


W ping-ponga też grałem :)


Mniam









Tak wygląda prawdziwy nomad!
Dzień V - 31.01




Noc w przeciwieństwie do dnia była całkiem zimna, ale przed tym chroniły nas ciepłe koce, które dostaliśmy od Berberów.

Takie cudeńko można sobie wypożyczyć i pośmigać po Saharze

 Wracamy tą samą drogą i tymi samymi środkami transportu i po południu znów jesteśmy w Zagorze.

Dobijam małego targu: kupuje chustę, naszyjnik i bransoletkę zbijając cenę z 600 MAD do 150 MAD i dodając do tego moje własne skarpety plus pocztówkę z Ełku. Uwielbiam się targować.


Żegnam się z nowo-poznanymi przyjaciółmi, z którymi spędziłem tutaj wspaniały czas i wsiadam w autobus do Warzazat – miasta magicznego, wielkością podobnego do Ełku, w którym to kręcono m. in. „Gladiatora”, „Prince of Persie” oraz ostatnio modny serial na podstawie książki „Grę o Tron”.

O godzinie 23:00 wysiadam z autokaru i spotykam się umówiony z moimi kolejnymi gospodarzami  na dworcu. Jest to 18-letni chłopak oraz jego 23-letni brat – Lahcen i Said.


Mówią mi że tą noc spędzę w akademiku, ponieważ ich ojciec nie zgodził się mnie dzisiaj nocować. Wsiadam na skuter i zostaję tam przewieziony, po drodze mijam tamtejsze więzienie i uniwersytet Saida.
Początkowo źle ich rozumiejąc myślę, że będziemy spali razem, na jednym łóżku w ciasnym pokoiku, szczerze mówiąc bałem się i myślałem że są gejami i znaleźli sobie frajera przez Internet, pod ręką miałem puste butelki po piwie i byłem gotów ich użyć. Na szczęście to tylko złe zrozumienie, gdyż chłopaki okazali się super pomocnymi, gościnnymi i miłymi ludźmi, a ten nocleg spędziłem sam gdyż oni wrócili do swojego domu.
Z Lahcenem moim hostem:)
A w części IV o tym jak spędziłem czas w mieście filmu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz