31 sierpnia, końcówka
wakacji. Większość moich rówieśników, szykuje już plecaki, pakuje książki i
powoli godzi się z myślą powrotu do szkoły w przeciągu kilku dni. Jednak ja nie
daję się tak szybko złapać w sidła obowiązkowi edukacji szkolnej i tego dnia
jadę pociągiem do Zakopanego. Muszę wyrównać rachunki z pewnym szczytem, który
nie pozwolił mi wejść na siebie rok temu.
O godzinie 18 wysiadam na zakopiańskim dworcu i zaraz po
zrobieniu szybkich zakupów na weekend pakuję się do busa jadącego na Morskie
Oko. Potem mała rozgrzewka przed jutrem na dojście do mojego ukochanego
schroniska w Roztoce i o 20 jestem na miejscu. Jutro zamierzam zdobyć Rysy,
moje dziecięce marzenie, które teraz wydaje się takie proste. Jednak cel trzeba
osiągnąć, niezależnie jak łatwy on by teraz nie był to jednak kiedyś miałem o
nim inne wyobrażenie.
Wychodząc o godzinie 7 ze schroniska wiedziałem już że
pogoda nie zapowiada się na najlepszą. Ciemne chmury powoli przewalają się od
rana między tatrzańskimi szczytami, a temperatura także nie rozpieszcza. Jak
widać jesień postanowiła zjawić się punktualnie 1 września.
Czarny Staw pod Rysami, czyli początek szlaku na Rysy |
Kazalnica - ...Oskar jeszcze nie teraz :) |
Słabo widoczny szlak, widoczność na 5 metrów(mgła, a raczej
chmura). Idąc w takich warunkach powoli odczuwałem narastające zimno i wodę,
która przechodzi przez moją „nieprzemakalną” kurtkę.
Warunki były koszmarne…
Chmury chciały mnie pożreć :) |
Idąc tak i skupiając się na każdym kroku, aby nie osunąć się
po śliskich kamieniach, nawet nie zauważyłem że jestem już na szczycie… To już?
Widoki ponoć piękne, tylko szkoda że dzisiaj się nie ujawniają, obiecuję sobie,
że kiedyś jeszcze tu wejdę, ale tym razem przy dobrej widoczności. A jak mnie
przywitano samym szczycie? Śniegiem i temperaturą 0 stopni, a kiedy schodziłem
słowacką stroną do schroniska Chaty pod Rysami, nawet gradem… witamy w
jesiennych Tatrach.
Szczyt zdobyty |
Po wypiciu najlepszej herbatki w Wysokich Tatrach,
przemarznięty( z niezłymi drgawkami) kierowałem się w dół, znaną mi już z
poprzedniego roku słowacką trasą na stacje, z której odjadę do Starego Smokowca
o której zjawiam się ok. godz. 14.
Będąc na miejscu, przypomniało mi się, że żeby móc legalnie
pojechać do Smokowca, muszę kupić bilet Popradske Pleso – Stary Smokowiec, właśnie
na stacji do której się udaję gdyż na obecniej, nie ma czegoś takiego jak kasa
biletowa(a przynajmniej nie we wrześniu). No nic… znowu trzeba wracać na gapę.
Potem przesiadka do autobusu na Łysą Polanę… mam szczęście bo
akurat ten właściwy zaraz odjeżdża a następny byłby za 3h… nie wytrzymałbym
tyle. W autobusie z przemarznięcia cały dygotałem, kierowca patrzył się na mnie
jak na ćpuna, nie dziwie się, bo tak mogłem wyglądać… wszyscy w T-Shirtach, klima
w autobusie włączona, a ja… koszulka, bluza, kurtka i dziwny wyraz twarzy +
drganie całego ciała.
O 16 jestem na Łysej Polanie… jeszcze tylko kupuję moje
ulubione słowackie piwo – Koźlaka, na uczczenie mojego dzisiejszego małego sukcesu
wieczorem w ciepłym schronisku i powoli zmierzam do schroniska marząc o ciepłym
prysznicu i pierogach z kapustą i grzybami…