niedziela, 12 maja 2013

Bieszczadzkie anioły za jeden uśmiech - część II (Bieszczadzka dżungla)

Kliknij, jeśli nie czytałeś części I

Widoczek po wyjściu ze schroniska ; )
Ciąg dalszy początku dnia III...

Wychodzę ze schroniska, schodzę do wioski, spoglądam na mapę...i nie wiem jak iść (ach ta moja orientacja w terenie). Pytam się o drogę na czarny szlak do Jaworca jakiegoś miejscowego Pana po 40, tłumaczy mi wszystko dokładnie, ale jak zwykle bywa z słuchaniem tłumaczenia drogi, mój mózg przetwarza tylko połowę informacji....no cóż, spoglądając od czasu do czasu na mapę i kierując się wcześniejszymi radami żmudnie zmierzam przez wioskę drogą asfaltową CHYBA w kierunku szlaku. W pewności wyboru drogi od czasu do czasu utwierdzają mnie czarne oznakowania na słupach.

Po żmudnym marszu(nie sądziłem że aż tak długim) trafiam na rozwidlenie dróg na skrzyżowaniu, na którym nie widzę już po żadnym z dróg kątem oka żadnych oznaczeń. Podążam "główniejszą" drogą....po pół godzinie marszu orientując się że jej wybór był błędny, ponieważ z właśnej głupoty dopiero wtedy przestudiowałem dokładniej mapę mając wrażenie, że droga którą podążam jest zła - i miałem zresztą rację. A więc teraz 30 min cofania się do skrzyżowania i dopiero wejście na właściwą drogę (na Bukowiec). Po ok. 5 minutach od wejścia na nią na prawo wgłąb lasu zaczyna się czarny szlak...znajdujący się w czarnej dupie...

Już w tym momencie krystalizowało mi się pierwsza wrażenie na temat Bieszczad. Mianowicie w porównaniu z Tatrami szlaki są słabo oznaczone, a niektórych miejscach BARDZO słabo oznaczone. Turyście przebywającemu tam pierwszy raz odnalezienie szlaków mniej popularnych (czyli nie Tarnica) może stanowić problem. Nie ma żadnych tabliczek, rzadkie i słabo widoczne oznaczenia na drzewach. A problem też stanowi mało ludzi na szlakach, co częściowo jest zaletą tego miejsca.

Pierwsze wrażenia po wejściu na szlak - dżungla. Co chwile obalone drzewa pod którymi, lub na którymi trzeba przejść. Słabo widoczna ścieżkach, miejscami w ogóle jej brak, a w około odgłosy natury...cisza i spokój. Szlak nie był fizycznie specjalnie męczący. Chodząc pierwszy raz w życiu w trekking z dużym plecakiem nie miałem specjalnych problemów(choć nie ukrywam, że żeby nie kije zakupione parę dni wcześniej przed podróżą byłoby o wiele ciężej)

Po pewnym czasie ciągłego parcia w górę lasu, mając już wcześniej małe problemy ze szlakiem, ale ostatecznie jeszcze dającym się zobaczyć natrafiłem na rozstaje dróg. Jedna biegła prosto, druga w górę. W pobliżu żadnych oznaczeń. Instynktownie poszedłem ścieżką, która wędrowała w górę, lecz po 5 minutach z wątpliwościami z powodu braku żadnych oznaczeń zawróciłem się do rozwidlenia. Postanowiłem znaleźć ostatnie oznaczenie - znajdowało się ono parę drzew przez rozwidleniem, w pobliżu nie było żadnych innych dróg, czyli są tylko 2 znane mi wcześniej możliwości. Stwierdziłem, że teraz pójdę drogą prosto w celu odszukania jakiegoś oznaczenia. Długiego trawersu nie było; droga ta urywała się na urywisku po 5 minutach marszu...czyli została mi poznana wcześniej opcja, co wydawało mi się podejrzane bo nie widziałem tam żadnego oznaczenie, choć fakt, długo nią nie szedłem. Po cofnięciu się po raz chyba już 3 na rozwidlenie ów dróg założyłem sobie czasowy limit - miało to być 30 min do godzinny marszu górną drogą, jeżeli do tej pory nie znalazłbym na drzewie żadnego oznaczenia szlaku, miałem się cofać do Cisnej. No więc po raz drugi zacząłem iść ową ścieżka i fakt, szedłem ok. 30 min bez żadnego szlaku, w późniejszym etapie, nawet bez ścieżki.

"Nareszcie, w końcu jest oznaczenie, czyli jednak się nie zgubiłem!" - pomyślałem sobie. I po części się nie myliłem, bo natrafiłem nie na jedno, a na 2 oznaczenia czarnego szlaku...i znowu było to rozwidlenie słabo widocznych ścieżek. Kolejny dylemat, jak ja to lubię....ale przynajmniej wiedziałem, że jestem już na szlaku. Mianowicie miałem przed sobą szlak na lewo i szlak biegnący bardziej na prawo, z rozsądku wybrałem ten na prawo, ponieważ byłem wręcz przekonany, że tam znajduje się Jaworzec, a na lewo znajdował by się po prostu powrót do Cisnej.

"Idę na prawo!" - i z przekonaniem tak zrobiłem. W międzyczasie, już od początku szlaku atmosferę grozy i dzikości oprócz cały czas, słabo widocznego oznakowania szlaku potęgowały świeże odchody zwierząt, ślady piesków(wilków?), sarenek, jelonków i innych dzikich stworzeń. Punktem grozy było natrafienie na ślad niedźwiedzia - świeży.
Mój brat niedźwiedź : )

Pomyślałem sobie wtedy - "chciałeś przygody, to ją masz"! Dobra...zaczynało się robić trochę podejrzanie, jestem sam na szlaku, od 2 czy 3h chodzę w tym lesie, żeby tu chociaż widoki jakieś były(no, ale Połonina - czyli prawdziwe Bieszczady czekają mnie dopiero nazajutrz). Jeszcze teraz ten ślad niedźwiedzia. Poszedłem jeszcze dalej, do ciekawie wyglądającej polanki i postanowiłem zrobić przystanek. Myślę sobie "Co dalej, wracać się?". Zdecydowałem się zadzwonić do schroniska, z którego wyszedłem i po prostu wytłumaczyć im moją sytuację i czy podążam w dobrym kierunku - tak też zrobiłem.

Ja: Tłumaczę całą sytuację, pytam się co robić i czy dobrze zmierzam...
Pan za słuchawką: Masz słońce po prawej?
Ja: Tak.
Pan: To dobrze idziesz, masz iść tak, żebyś miał słońce po prawej, no to powodzenia!

Po tej rozmowie, świadomość dobrego wyboru znowu powróciła no i zacząłem podążać dalej...i po jakimś czasie nawet spotkałem ludzi, studentów ze Szczecina, którym spotkam jeszcze na szlaku i w schroniskach podczas mojego pobytu tutaj nie raz i nie dwa. Ostrzegłem ich przed oznakowaniem tego szlaku. Zapytałem się ich ile jeszcze czasu do Jaworca i czy rzeczywiście dobrze zmierzam. Odpowiedzieli mi, że przede mną jakieś pół godziny (w rzeczywistości było to jakieś 1,5h, no ale mniejsza z tym : ) ). Ruszyłem więc dalej, parę razy mając gubiąc szlak, ale bądź co bądź, taka przygoda mi się podobała.
Polana, na której był mój pierwszy i jedyny odpoczynek

Błotkooooo!

Opuszonus Samochodus - bardzo rzadki gatunek bieszczadzkiej przyrody

Godz. 12, a gdzieś między lukami drzew schodząc błotnistą drogą w dół w oddali widzę budynek schroniska (chyba). Z zachwytu i radości aż zanuciłem "We are the champions"!

Dalsza droga, do schroniska, nie była już taka ekscytująca i bez zbędnych wrażeń. Szła ona prosto w dół, aż kończyła się na asfalcie, później na asfalcie szedłem w prawo i po jakimś czasie mogłem sobie skrócić drogę drogą przez Bruk, na co się nie zdecydowałem(chociaż przydałoby się umyć nóżki xD, ale śliskie kamienie, i świadomość tego że jak wpadnę, to zamoczę wszystko łącznie z plecakiem, aparatem itd. skutecznie mnie od przejścia rzeki powstrzymała), więc obszedłem rzeczkę kulturalnie dłużej, ale bezpieczniej mostem i ok. godz. 13 siedziałem już przed schroniskiem i wpierdzielałem zimne gotowe pulpeciki z biedronki - zimne, bo kuchenka benzynowa, którą ze sobą targałem, była zepsuta, co mnie nie powstrzymało od zjedzenia pulpecików!
Po wyjściu ze szlaku, ukazał się znak!

Zobaczmy ten skrót...
Z daleka..

...i z bliska, jednak wybieram dłuższą opcję!


Jest klimat :)

Kolejny znak i moje walizy : D


Po oficjalnym zakwaterowaniu swojej gleby w schronisku, nadszedł czas na obijanie się oraz planowanie jutrzejszej trasy - a miała nią być Chatka Puchatka! Jeszcze w recepcji tym razem zapytałem się, ucząc się wcześniej na błędach, jak wygląda szlak do Chatki Puchatka, jak z jego oznaczeniem. Usłyszałem, że jeszcze gorzej niż ten z Cisnej...no to super.

Schronisko :D
Tu spałem :)

Widoczek spod schroniska...


Rilaks...:D i planowanie trasy na hamaczku

W później porze, po godz. 17, spotykałem pierwsza znane-nieznane twarze z Cisnej, do jednych(a mianowicie dwóch) z takich nieznanych, ale znanych twarzy postanowiłem zagadać, oni również mnie kojarzyli, a była to przesympatyczna młoda para z Lublina.

Cóż...poznaliśmy się i przegadaliśmy chyba cały wieczór, to niesamowite jak wiele jest ludzi o podobnych marzeniach, po usłyszeniu ich, nie tracę wiary w ludzi, a gdybym nie poszedł dalej sam w podróż i wrócił do domu, nie poznałbym tylu wspaniałych ludzi o takich marzeniach! A co do jutrzejszej trasy, miałem wspólnych kompanów, więc tym razem miało być o tyle bezpieczniej! Przed snem zachodząc do jadalni spotkałem jeszcze wcześniej spotkanych studentów ze Szczecina. Okazało się, że nie dotarli oni do Cisnej tak jak zamierzali, bo zgubili szlak, zeszli do Kalnicy i stamdąt stopowali tutaj, do Jaworca, czyli nie tylko ja miałem z nim problemy, na szczęście sam dotarłem do zamierzonego wcześniej punktu.

Wspólnie z Piotrkiem i Olą(parą z Lublina) ustaliliśmy, że wstajemy jutro o 6 i ruszamy do Chatki Puchatka. Co ciekawe dowiedziałem się od nich, że na szlaku Cisna-Jaworzec, którym również dzisiaj oni podążali znajdowała się niedźwiedzica z małymi, FAJNIE WIEDZIEĆ :). Natomiast ok. godz. 21 zaczęło się w schronisku, a raczej na jego terenach prawdziwie bieszczadzkie życie. Ognisko, gitara i śpiewy, stare opowiadania oraz tysiące doświadczeń i nowo poznanych osób...samotne podróżowanie też jest fajne, trzeba się tylko przełamać :)

Zajrzyj do części III!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz