czwartek, 9 maja 2013

Bieszczadzkie anioły za jeden uśmiech - część I (dojazd i rozstanie)

 Dzień I

Jest piątek 26.04.2013r. - dzień zakończenia roku maturzystów. To także inne, moje własne święto...dzisiaj ruszam w pierwszą autostopową podróż. A jadę w Bieszczady! Lecz najpierw Iława...

Widok znad Chatki Puchatka o godz. 6 rano...warto było tam zostać na noc dla tego widoku


Tuż po występie szkolnym o 16.51 ładuję się w pociąg relacji Ełk-Olsztyn, z późniejszą tam przesiadką do Iławy. W głowie wbrew pozorom nie ma burzy myśli...jeszcze nie wiem jak krótka, lecz intensywna i pełna przygód podróż mnie czeka. Do Iławy jadę dlatego, gdyż umówiłem się tam z W. - chłopakiem o rok młodszym ode mnie na wspólną podróż poprzez autostopowe forum...to będzie nasz chrzest bojowy. Do celu podróży ruszamy już jutro z rana. Dlaczego jedziemy w Bieszczady? Bo góry, bo nigdy tam nie byłem, a zawsze chciałem, bo to dobry cel na podróż i poznanie ciekawych ludzi.

Po 4h jazdy pociągiem dotarłem do Iławy. W. oraz jego rodzina okazali się niezwykle sympatycznymi ludźmi. Po odebraniu mnie z dworca od razu załadowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy prosto do ich domu, rozmowa otworzyła się praktycznie od razu, czuliśmy się jakbyśmy znali się bardzo długo, a widzieliśmy się pierwszy raz... Do godz. 23 pomagałem się pakować dla mojego kompana oraz prowadziliśmy wiele ciekawych konwersacji, już w tym momencie sądzę że wspólna podróż będzie super...nastawiamy jeszcze budziki na godz. 6 i lulu.

Dzień II - 27.04

Spało mi się...okropnie, ale nie ze względu na łóżko...było bardzo wygodne, to po prostu pierwsza noc w podróży, zawsze tak mam. Z trudem podnoszę się z łóżka, ale sił dodaje mi kawa i świadomość "To ten dzień, dzień w którym wyruszę w długo oczekiwaną przygodę!". Bardzo miła mama W. robi nam kanapki na drogę, w tym czasie my myjemy się, jemy śniadanie, porządkujemy nasze ważące 13 kg plecaki i po godz. 7.20 jesteśmy w drodze na wylotówkę do Ostródy.

Ostróda...w poszukiwaniu krajowej drogi nr 7.
Jesteśmy na przystanku...szybka decyzja, kto łapie pierwszy? W. mówi, że on spróbuje. Wystawia kciuka: pierwszy, drugi, trzeci samochód i...jest! Staliśmy może 5 min. Podbiegam szybko do samochodu pytając się "Dokąd Pan jedzie?", od tego momentu będę tak robił cały czas. Wziął nas miły Pan pracujący w Ostródzkim Domu Kultury. Okazało się, że kierowca wziął nas dlatego iż znał z twarzy W. . Rozmowa między nami a kierowcą przebiegała super...rozmawialiśmy o muzyce...muzyce....i jeszcze chyba polityce...no i muzyce :).

Kierowca wysadził nas przy Ostródzkim MDK'u....cóż nie za bardzo jak dla nas. Wytłumaczył nam jak dojść na wylotówkę, lecz trochę się pogubiliśmy. W sumie błądziliśmy po tej Ostródzie z 40 min pytając się co chwilę ludzi gdzie jest wylot na Warszawę. Kiedy w końcu ją znaleźliśmy, trzeba było jeszcze znaleźć miejsce na łapienie...dobra, jest jakaś stacja benzynowa, pusta...ustawiamy się na zjeździe, umawiamy się że łapiemy 30 min i przenosimy się dalej...pozostaje nam jeszcze tylko napisać tabliczkę i ustalić kto łapie stopa - tym razem jestem to ja.

Idę naprzód, W. ustawia się za mną trochę dalej, razem z naszymi plecakami. Mija nas jeden samochód....drugi....dalej już mi się nie chce liczyć, ruch jest całkiem spory choć mogłoby być lepiej. Wątpiąc już w powodzenie tego że coś złapiemy (ah ta moja cierpliwość - minęło zaledwie 20 min) zatrzymuje się busik na rosyjskim numerach. Podbiegam do kierowcy...cóż, nie wygląda on najlepiej ale intuicja nie mówi mi żeby nie wsiadać. To Rosjanin, który oferuje nam podwózkę do Łomianek, 30 km przed Warszawą...korzystamy z tej okazji, pakujemy plecaki do bagażnika i wsiadamy z lekkimi obawami... zresztą zbędnymi :).
W drodze :)

Na postoju, przy naszym rosyjskim busiku!
I znowu łapię wspólny temat z kierowcą o muzyce, tym razem pogadaliśmy trochę o punk rocku...jak to nasz rosyjski przyjaciel miał w wieku 14 lat irokeza i jeździł na rosyjskie rockowe festiwale. Było trochę o Bitwie pod Grunwaldem, stosunkach polsko-rosyjskich, sporcie i wielu wielu innych. Przez pierwszą godzinę było troszkę drętwo, późnej nasz kierowca już się rozgadał. Niestety dało się trochę odczuć barierę językową, ale Rosjanin przeplatał język polski z rosyjskim i dało się go zrozumieć.

Tak jak wcześniej wspomniałem i co było zamierzane, zostaliśmy wysadzeni w Łomiankach...szanse na stopa na Radom, troszkę kiepskie bo byliśmy przed samą Wa-wą. Napisaliśmy na tablicy Wa-wa E77, Radom, Bieszczady i w drogę!
Łomianki, albo jeszcze trochę przed...obok firmy, w której pracuje nasz kierowca - InterCars
Po 40 minutach łapania, szczęśliwie(lub nieszczęśliwie) na przystanek zajeżdża samochód bodajże Seat, jak się później okazało świeżo kupiony w Nidzicy.

Któż wziął nas tym razem? Byli to dwaj młodzi Ukraińcy. Właściwie to jeden, który siedział obok kierowcy...ów kierowca podawał się za Polaka(w sumie to po Polsku wszystko rozumiał, mówił też całkiem dobrze, nie wymawiał tylko głosek ą, ę itp.). Podróż przebiegała baaardzo cicho, na początku próbowaliśmy rozkręcić rozmowę, ale po paru chwilach zorientowaliśmy się że nasi przewoźnicy nie są zbyt chętny do konwersacji. Przez 3, czy 4h(w tym godzina w Warszawie...) nie odzywaliśmy się ani słowem, oni rozmawiali tylko coś czasem po ukraińsku i jeden z nich mówił ciągle "Jebać Warszawę" - w sumie...co racja to racja, za przyjemnie tam nie było :).
Chłopaki mieli nas zawieść do Radomia, ale że jechali w podobnym kierunku (wracali na Ukrainę z kupionym właśnie samochodem, w którym jechaliśmy) wysadzili nas przed Ostrowcem Świętokrzyskim, w niejakim Młynku, jednym słowem zadupie. Z ciekawych przygód podczas jazdy z nimi m.in. był ich samochód, w którym aby podnieść, lub opuścić szybę w aucie trzeba było to zrobić ręcznie(dosłownie), złapać za szybę i ją np. podnieść! A pod koniec naszej podróży chłopaki wjechali bez słowa w las, na szczęście okazało się, że tylko zrobić siku. Rozstaliśmy się w pokoju i zaczęliśmy łapać stopa tam, gdzie mogło to być bardzo ciężkie, lecz długo nie staliśmy. Staliśmy ok. 40 min i złapaliśmy stopa prosto na Rzeszów.

Kierowcą okazał się Paweł, bardzo ciekawa osobistość. Informatyk po studiach z Rzeszowa, pracujący w Warszawie. Sam podróżuje stopem(raczej w celach środka komunikacji a niżeli podróży) i dlatego nas wziął. Paweł chce nawet napisać poradnik o autostopie, ów kierowca, kiedy miał problemy finansowe, na wszystkie swoje rozmowy kwalifikacyjne jeździł stopem. Nasz kierowca to też człowiek o jasnych zasadach, bardzo asertywny, o w ogóle ciekawych podejściu, dużo się od niego nauczyłem, ale to już zostanie dla mnie :).
Z jednym krótkim i jednym dłuższym(ok. 30 min) postojem o godz. 20 byliśmy w Rzeszowie, prosto na wylotówce do Sanoka. Mieliśmy jeszcze szansę dzisiaj być w Bieszczadach! Ale niestety...W. zachorował(tak to jest jak świeżo po ciężkiej chorobie jedzie się w tripa :<). Mój kompan narzekał już w drodze do Rzeszowa, na ból głowy, ciepłotę ciała...robił sobie okłady itd. Na początku myśleliśmy, że to po prostu przemęczenie i stres, w sumie do końca tak twierdziłem, ale W. już w Rzeszowie zaczął panikować. Ja chciałem jechać dalej...on nie, obawia się o swoje zdrowie i chce zostać...trochę się wkurzyłem, ale cóż. Kolejny problem - nocleg, a jako że nie mamy 18 lat, nigdzie na nie wezmę, w żadnym hotelu - zostaje schronisko. W. w panice zaczął biegać, cały czas gadać w co się wpakował itd...to nie wiedział? Ja ze spokojem powiedziałem mu, że skoro ma wi-fi zaraz możemy znaleźć schronisko lub inny nocleg dla młodzieży. Tak też się stało...ale W. podbił jeszcze do jakiś studentów(bardzo pomocnych!), którzy zaprowadzili nas prosto pod drzwi schroniska, dzięki ludziska!

Bardzo...dziwna Pani recepcjonistka w schronisku młodzieżowym PTSM(położonym na rynku w Rzeszowie - bardzo pięknym zresztą) wydała nam ostatnie prycze, czyli prycze w pokoju zbiorowym - pomyślałem sobie, będzie ciekawie!
Nasz pokój :)

I było, choć nie aż tak, jak się spodziewałem w naszym pokoju było 2 osobników, ok. 30 lat, w tym jeden Macedończyk, który chciał częstować nas Rakiją(regionalną wódką bałkańską), ale my grzecznie odmówiliśmy. Były wspólne rozmowy, ale krótko, wykąpaliśmy się i chcieliśmy jak najwcześniejszej iść spać...to był dzień pełen wrażeń, a w szczególności ostatnie godziny, dla mnie, bardzo drażniące.

Dzień III - 28.04

Pobudka 5.30 - dzisiaj dzień Bieszczad! "W., jak się czujesz?" "Dobrze." - czyli jest jakaś nadzieja.

Ok. godz. 7 wyruszamy ze schroniska na wylotówkę do Sanoka. Po drodze jeszcze tylko pamiątkowa fota na pięknym rzeszowskim rynku - jeszcze tu wrócę!
Zbawienie!
Rzeszowska starówka o deszczowym poranku : )


Doszliśmy na przystanek, na którym mamy łapać...W. znowu narzeka na samopoczucie, bierze mnie już szlak, mówię, mu żebyśmy chociaż dojechali do Bieszczad, tam przenocowali i zobaczymy co będzie z nim dalej.

Łapiemy od ok. godz. 8 do 10...11? To jakaś komedia. Cóż...ale nie poddajemy się, jesteśmy już tak blisko...i łapiemy stopa, tegoroczny maturzysta chce podwieźć nas 5 km przed Sanok, ale nadkłada te kilometry i podwozi nas do Sanoka...dzięki!
W drodze do Sanoka pierwsze pagórki i górki, tak moi Państwo, jesteśmy w Bieszczadach i dojechaliśmy tu na stopa!
Jakiś czołg w Sanoku :D

Do tej pory wydałem 20 zł w Rzeszowie na nocleg(którego mogło by nie być...) - nieźle! Przed ruszeniem w Bieszczady zrobiliśmy jeszcze małe zakupy w Sanoku(czyt. miliard zupek chińskich, chleb, paszczety i konserwy) i ruszamy...na dworzec...busem do Cisnej(miałem dość ciągłych narzekań na swoje zdrowie mojego kompana, dlatego zaproponowałem busa, aby komfortowo dojechać i zaoszczędzić sobie nerwów). Na ów dworcu spotkaliśmy jeszcze miłego Pana, który widząc nasze zakłopotanie w planowaniu trasy na drukowanych mapach, podarował nam laminowaną mapę Bieszczad...znowu utwierdzam się w przekonaniu, że dobroć ludzi nie zna granic.
Płacimy po 10 zł i jedziemy do Cisnej..góry...tego mi było trzeba, i ten klimat schronisk górskich! : )
Schronisko super, bardzo mi się tam podobało, w sumie najbardziej w całych Bieszczadach, miało swój klimat. Spaliśmy na strychu, w drugim budynku, oczywiście na podłogach. Nocleg kosztował nas 16 zł. Spotkałem tam też człowieka z Ełku - moja miasta na Mazurach! Świat jest mały. Poznałem też troszkę ludzi, klimat wieczornych bieszczadzkich ognisk i wieczorów w jadalni jest do nie zastąpienia!

Choroba mojego kompana "postępowała", jego panika też. Powiedzieliśmy o całej naszej historii dla Pań pracujących w obsłudze schroniska, jedna z nich, chce podwieźć W. na pogotowie GOPR(lekarz w ten dzień nie obsługiwał), aby go przebadać(on sam chciał to zrobić, aby wiedzieć co z nim jest). Po powrocie W. nadal niekoniecznie wie co mu dolega, może to być wszystko, zalecany jest powrót, i W. postawiania to zrobić. A teraz mój dylemat, zostawić kolegę i iść, a może wracać z nim? Stwierdzam iż jest na tyle rozgarnięty, że wróci sam, jego choroba, nie jest też jakaś zaawansowana, że nie może chodzić i nie kojarzy. Ja zostaję, nie po to przyjechałem w Bieszczady aby wracać, jeszcze nie wiem jak wrócę, gdzie będę, ale zostaję! To już postanowione. A właściwie to rano ruszam na szlak, do drugiego schroniska - Jaworca!

Dzień III - 29.04

Wstaję o godz. 6, żegnam się ze schroniskiem, żegnam się z W. i ruszam samotnie na szlak, co mnie czeka przez następne kilka dni, jak wrócę do domu? O tym w następnej części!

Ciąg dalszy, czyli część II

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz