niedziela, 3 listopada 2013

Autostopem ku słonecznej przygodzie część 4 - Powrót do...Niemiec?




Kontynuacja dnia XI…

Jak znaleźć dom Paula? To było dopiero pytanie za 100 punktów! Pamiętasz jeszcze kawiarnie, o której wspominałem w części 2 wpisu tej przygody, w której to Paulo witał się zawzięcie ze swoim przyjacielem? Tak się złożyło, że znajdowaliśmy się w centrum Vieira de Leiria, a tam właśnie była ów kawiarnia. Do głowy wpadł mi pomysł  żeby zapytać się miłego Pana o miejsce zamieszkania naszego przyjaciela, tak też zrobiłem. Jak się okazało ów miły Pan nie mówił po angielsku, więc na chłopski rozum wyraźnie zaznaczając wytłumaczyłem mu o co mi chodzi:
- Hola!
- Hola!
- Do you know where Paulo lives, because we just back to him and we don’t remember where he and his family live?
- Yyyy?
(uśmiech na twarzy)
- YO SOY UN AMIGO DE PAULO, AMIGO, PAULO, MI(tu wskazuję na siebie)
- Si, Si (i znowu ten uśmiech)
- DONDE( po hiszp. "gdzie")…yyyy…PAULO HOME, HAUSE?!(tu wyszła moja znajomość hiszpańskiego :P)
- Aaaaa (i w końcu mina zrozumienia), come!

Pan z kawiarni zamknął swoją kawiarnie specjalnie, aby mi pokazać gdzie mieszka Paulo, do tego zapewnił mi przejażdżkę motorem, gdyż wręczył mi do ręki kask i kazał zapakować się do tyłu.

Po krótkiej wycieczce objazdowej podziękowałem Panu za pokazanie mi miejsca zamieszania mojego dawnego gospodarza (tacy właśnie są Portugalczycy, czyli bardzo pomocni, jak nie wiesz gdzie coś jest to zaprowadzą Ciebie za rękę, choćby nie wiem jak byli zajęci) i udaliśmy się już razem do jego mieszkania, które znajdowało się bardzo blisko centrum.

Paulo wiedział o naszym powrocie, gdyż zapytaliśmy się go czy możemy wrócić a później udać się z nim do Burgos jeszcze będąc w Faro, kiedy wpadł nam do głowy ten pomysł, ale jego rodzina o niczym nie wiedziała, więc wyobraźcie sobie minę zdziwienia, kiedy jego syn wystawiając głowę przez okno żeby zobaczyć kto dzwoni dzwonkiem do drzwi zobaczył… nas :D.

Powitaliśmy się ponownie z całą rodziną i tego dnia ruszyliśmy jeszcze na naszą ulubioną plażę…

Dzień XII – 25.07

Dzień wcześniej umówiliśmy się na godzinę 11 z Victorem (przypominam, że to był czwartek, a Paulo wracał na weekend po pracy dopiero jutro wieczorem), z którym mieliśmy pojechać do niedaleko położonego turystycznego, ale jakże ładnego dla oka Nazaré, w którym to są rekordowej wysokości fale, raj dla surferów.

 
Miasteczko widziane z góry


Plaża...

Dzień można zaliczyć do udanych i na pewno w pewien sposób wyjątkowych, gdyż raczej sami byśmy tak nie dotarli.
Dzień XIII – 26.07
Był piątek, dzień powrotu Paulo, więc tego dnia postanowiłem w zamian za gościnę ugotować obiad dla całej rodzinki. Wcześniej dzień zaczęliśmy od byczenia się na plaży, póżniej na ok. godz. 17 zrobiłem pyszne włoskie spaghetti (miał być polski obiad, ale jako że bałem się że schrzanię schabowe, wolałem nie ryzykować), do obiadu podaliśmy kupione wcześniej wino i tak powitaliśmy Paula, jedząc wspólnie z nim i jego rodziną obiad. A w nocy, jak to tydzień temu udaliśmy się do klubów…
 
Dzień XIV, XV, XVI – 27, 28, 29.07
Sobotę i niedzielę spędziliśmy podobnie jak tydzień temu, czyli leniuchując i bawiąc się, ale w niedzielę w nocy(przed naszym porannym poniedziałkowym wyjazdem z Paulem do Burgos) dało się odczuć niecodzienną atmosferę. Jednymi słowy zżyliśmy się z tą portugalską rodzinką, były płacze, dali nam nawet w prezencie koszulki, żal było ich opuszczać, ale obiecałem im, że kiedyś na pewno ich odwiedzę, ale nie wiem dokładnie kiedy i raczej nie prędko, a na razie pozostaje mi wysłać im w prezencie za to wszystko co dla mnie zrobili wielką paczkę z prezentami.

 
Ostatnie spojrzenie na Ocean...






W poniedziałek o 3 rano wyjechaliśmy do Burgos, po 7h dotarliśmy na miejsce. Paulo ze swoim kolegą udali się do pracy, a my zostaliśmy w ich mieszkaniu odsypiając podróż.
Wieczorem udaliśmy się wspólnie na miasto, piwko, zjadłem sobie tapas w hiszpańskim barze(czyli to chciałem od zawsze zrobić), a potem udałem się w błogi sen… myślami wyobrażając sobie męczącą tułaczkę, która czeka mnie z powrotem do Polski…



W hiszpańskich barach istnieje zalezność, że im więcej chusteczek na ziemi tym w barze jest lepsze jedzenie :)


Spacerek po Burgos... :D

Dzień XVII – 30.07
O godz. 8 Paulo podrzucił nas na wylot w stronę Irunu(granicy hiszpańsko-francuskiej) i tym razem już ostatecznie rozstaliśmy się z nim.
Z naszego miejsca łapania można było zauważyć wielu pielgrzymów, gdyż widzieliśmy stamtąd szlak Camino de Santiago(możliwe, że i kiedyś ja go przejdę).
I znowu po 3h stania(można by się przyzwyczaić do tak długiego czekania) złapaliśmy sympatycznego Hiszpana, który przewoził chyba ryby(śmierdziało z jego samochodu jak cholera) i podrzuciła nas tylko 30 km. Jak się okazało, miejsce do którego nas podrzucił lepszym okazać się nie mogło…
Po drugiej stronie stacji benzynowej, po której wysadził nas Hiszpan wypatrzyliśmy polskiego TIRa. Nie zastanawiając się zbytnio i nie robiąc sobie nadziei(myślałem że ów TIR jedzie w przeciwnym kierunku niż Polska) zapytałem się dwóch Panów gdzie jadą, okazało się, że do Polski, do Warszawy! Niestety ucieszyłem się zbyt szybko, gdyż nie bardzo byli chętni nas wziąć tłumacząc się, że nie można brać więcej niż 1 pasażera a ich było dwóch(czy ja tego gdzieś już nie słyszałem?).
Smutny wróciłem na stację po przeciwnej stronie próbując złapać coś z tabliczką z napisem Irun.
Nagle usłyszałem gwizd i wołanie… tak, to do nas, jednak kierowcy się rozmyślili i wracamy z nimi do Polski!

 
Sweet focia w TIRze zawsze spoko
Mieliśmy ogromne szczęście, gdyż kierowcy zmieniali się i jechaliśmy bez przerwy aż 16h zajeżdżając następnego dnia nad ranem do Holandii. Wykorzystując moje położenie postanowiłem, że zajadę do mojego wujka do Hamburga, ale już sam (kierowcy byli spoko, więc samotny powrót mojej koleżanki z nimi do Polski był bezpieczny).
Tak w ogóle to to był mój pojedynczy stop złapany na najdłuższy dystans, który przejechałem jednorazowo – 1385 km.
  
 Dzień XVIII – 31.07
Na parkingu w Holandii było zimno, bardzo zimno więc musiałem zmienić moje krótkie spodenki na coś bardziej nadającego się na północne obszary Europy. Przeszedłem się po parkingu w celu zorientowania się kto tu może jechać do Hamburga, albo chociaż w kierunku i jak się okazało, kierowca który zaparkował przed nami jechał prosto tam i zaraz odjeżdżał! Chwyciłem więc za swój ciężki plecak(nigdy więcej czegoś tak dużego i ciężkiego to ja nie wezmę, samobójstwo) i wskoczyłem do TIRa, którego kierowcą okazał się Mołdawianin, mieszkający w Portugalii, mówiący trochę po polsku, także dogadać się nie było problemu. Poopowiadał mi trochę o swoim małym kraju między Rosją a Ukrainą i nim się nie obejrzałem(podróż była szybka i przyjemna, spędzona w miłej atmosferze) wjeżdżałem już do Hamburga… wspomnienia sprzed 2 latach od ostatniego tam pobytu wróciły…
Kierowca przed wysadzeniem mnie dał mi jeszcze zadzwonić do wujka (przypominam że cały czas miałem zepsuty telefon) podając mi adres, gdzie dokładnie znajduje się firma, do której towar zawieść ma kierowca. Po dotarciu na miejsce pozostało mi na niego poczekać…



Zapraszam do lektury ostatniego już wpisu z całym kosztorysem tej wycieczki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz