Kontynuacja dnia XI…
Jak
znaleźć dom Paula? To było dopiero pytanie za 100 punktów! Pamiętasz jeszcze
kawiarnie, o której wspominałem w części 2 wpisu tej przygody, w której to
Paulo witał się zawzięcie ze swoim przyjacielem? Tak się złożyło, że
znajdowaliśmy się w centrum Vieira de Leiria, a tam właśnie była ów kawiarnia.
Do głowy wpadł mi pomysł żeby zapytać
się miłego Pana o miejsce zamieszkania naszego przyjaciela, tak też zrobiłem.
Jak się okazało ów miły Pan nie mówił po angielsku, więc na chłopski rozum
wyraźnie zaznaczając wytłumaczyłem mu o co mi chodzi:
- Hola!
- Hola!
- Do you know where Paulo lives, because we just back to him and we don’t remember where he and his family live?
- Yyyy? (uśmiech na twarzy)
- YO SOY UN AMIGO DE PAULO, AMIGO, PAULO, MI(tu wskazuję na siebie)
- Si, Si (i znowu ten uśmiech)
- DONDE( po hiszp. "gdzie")…yyyy…PAULO HOME, HAUSE?!(tu wyszła moja znajomość hiszpańskiego :P)
- Aaaaa (i w końcu mina zrozumienia), come!
- Hola!
- Do you know where Paulo lives, because we just back to him and we don’t remember where he and his family live?
- Yyyy? (uśmiech na twarzy)
- YO SOY UN AMIGO DE PAULO, AMIGO, PAULO, MI(tu wskazuję na siebie)
- Si, Si (i znowu ten uśmiech)
- DONDE( po hiszp. "gdzie")…yyyy…PAULO HOME, HAUSE?!(tu wyszła moja znajomość hiszpańskiego :P)
- Aaaaa (i w końcu mina zrozumienia), come!
Pan z
kawiarni zamknął swoją kawiarnie specjalnie, aby mi pokazać gdzie mieszka
Paulo, do tego zapewnił mi przejażdżkę motorem, gdyż wręczył mi do ręki kask i
kazał zapakować się do tyłu.
Po
krótkiej wycieczce objazdowej podziękowałem Panu za pokazanie mi miejsca
zamieszania mojego dawnego gospodarza (tacy właśnie są Portugalczycy, czyli
bardzo pomocni, jak nie wiesz gdzie coś jest to zaprowadzą Ciebie za rękę, choćby nie wiem jak byli zajęci) i
udaliśmy się już razem do jego mieszkania, które znajdowało się bardzo blisko
centrum.
Paulo
wiedział o naszym powrocie, gdyż zapytaliśmy się go czy możemy wrócić a później
udać się z nim do Burgos jeszcze będąc w Faro, kiedy wpadł nam do głowy ten
pomysł, ale jego rodzina o niczym nie wiedziała, więc wyobraźcie sobie minę
zdziwienia, kiedy jego syn wystawiając głowę przez okno żeby zobaczyć kto
dzwoni dzwonkiem do drzwi zobaczył… nas :D.
Powitaliśmy
się ponownie z całą rodziną i tego dnia ruszyliśmy jeszcze na naszą ulubioną
plażę…
Dzień XII – 25.07
Dzień
wcześniej umówiliśmy się na godzinę 11 z Victorem (przypominam, że to był
czwartek, a Paulo wracał na weekend po pracy dopiero jutro wieczorem), z którym
mieliśmy pojechać do niedaleko położonego turystycznego, ale jakże ładnego dla
oka Nazaré, w którym to są rekordowej
wysokości fale, raj dla surferów.
Plaża... |
Dzień można zaliczyć do udanych i na pewno w pewien
sposób wyjątkowych, gdyż raczej sami byśmy tak nie dotarli.
Dzień
XIII – 26.07
Był piątek, dzień powrotu Paulo, więc tego dnia
postanowiłem w zamian za gościnę ugotować obiad dla całej rodzinki. Wcześniej
dzień zaczęliśmy od byczenia się na plaży, póżniej na ok. godz. 17 zrobiłem
pyszne włoskie spaghetti (miał być polski obiad, ale jako że bałem się że
schrzanię schabowe, wolałem nie ryzykować), do obiadu podaliśmy kupione
wcześniej wino i tak powitaliśmy Paula, jedząc wspólnie z nim i jego rodziną
obiad. A w nocy, jak to tydzień temu udaliśmy się do klubów…
Dzień
XIV, XV, XVI – 27, 28, 29.07
Sobotę i niedzielę spędziliśmy podobnie jak tydzień temu, czyli leniuchując
i bawiąc się, ale w niedzielę w nocy(przed naszym porannym poniedziałkowym
wyjazdem z Paulem do Burgos) dało się odczuć niecodzienną atmosferę. Jednymi
słowy zżyliśmy się z tą portugalską rodzinką, były płacze, dali nam nawet w
prezencie koszulki, żal było ich opuszczać, ale obiecałem im, że kiedyś na
pewno ich odwiedzę, ale nie wiem dokładnie kiedy i raczej nie prędko, a na
razie pozostaje mi wysłać im w prezencie za to wszystko co dla mnie zrobili
wielką paczkę z prezentami.
Ostatnie spojrzenie na Ocean... |
W poniedziałek o 3 rano wyjechaliśmy do Burgos, po
7h dotarliśmy na miejsce. Paulo ze swoim kolegą udali się do pracy, a my
zostaliśmy w ich mieszkaniu odsypiając podróż.
Wieczorem udaliśmy się wspólnie na miasto, piwko,
zjadłem sobie tapas w hiszpańskim barze(czyli to chciałem od zawsze zrobić), a
potem udałem się w błogi sen… myślami wyobrażając sobie męczącą tułaczkę, która
czeka mnie z powrotem do Polski…
W hiszpańskich barach istnieje zalezność, że im więcej chusteczek na ziemi tym w barze jest lepsze jedzenie :) |
Spacerek po Burgos... :D |
Dzień XVII – 30.07
O godz. 8 Paulo podrzucił nas na wylot w stronę
Irunu(granicy hiszpańsko-francuskiej) i tym razem już ostatecznie rozstaliśmy
się z nim.
Z naszego miejsca łapania można było zauważyć wielu
pielgrzymów, gdyż widzieliśmy stamtąd szlak Camino de Santiago(możliwe, że i
kiedyś ja go przejdę).
I znowu po 3h stania(można by się przyzwyczaić do
tak długiego czekania) złapaliśmy sympatycznego Hiszpana, który przewoził chyba
ryby(śmierdziało z jego samochodu jak cholera) i podrzuciła nas tylko 30 km.
Jak się okazało, miejsce do którego nas podrzucił lepszym okazać się nie mogło…
Po drugiej stronie stacji benzynowej, po której
wysadził nas Hiszpan wypatrzyliśmy polskiego TIRa. Nie zastanawiając się zbytnio
i nie robiąc sobie nadziei(myślałem że ów TIR jedzie w przeciwnym
kierunku niż Polska) zapytałem się dwóch Panów gdzie jadą, okazało się, że do
Polski, do Warszawy! Niestety ucieszyłem się zbyt szybko, gdyż nie bardzo byli
chętni nas wziąć tłumacząc się, że nie można brać więcej niż 1 pasażera a ich
było dwóch(czy ja tego gdzieś już nie słyszałem?).
Smutny wróciłem na stację po przeciwnej stronie
próbując złapać coś z tabliczką z napisem Irun.
Nagle usłyszałem gwizd i wołanie… tak, to do nas,
jednak kierowcy się rozmyślili i wracamy z nimi do Polski!
Sweet focia w TIRze zawsze spoko |
Mieliśmy ogromne szczęście, gdyż kierowcy zmieniali
się i jechaliśmy bez przerwy aż 16h zajeżdżając następnego dnia nad ranem do
Holandii. Wykorzystując moje położenie postanowiłem, że zajadę do mojego wujka
do Hamburga, ale już sam (kierowcy byli spoko, więc samotny powrót mojej
koleżanki z nimi do Polski był bezpieczny).
Tak w ogóle to to był mój pojedynczy stop złapany na
najdłuższy dystans, który przejechałem jednorazowo – 1385 km.
Dzień XVIII
– 31.07
Na
parkingu w Holandii było zimno, bardzo zimno więc musiałem zmienić moje krótkie
spodenki na coś bardziej nadającego się na północne obszary Europy. Przeszedłem
się po parkingu w celu zorientowania się kto tu może jechać do Hamburga, albo
chociaż w kierunku i jak się okazało, kierowca który zaparkował przed nami
jechał prosto tam i zaraz odjeżdżał! Chwyciłem więc za swój ciężki plecak(nigdy
więcej czegoś tak dużego i ciężkiego to ja nie wezmę, samobójstwo) i wskoczyłem
do TIRa, którego kierowcą okazał się Mołdawianin, mieszkający w Portugalii,
mówiący trochę po polsku, także dogadać się nie było problemu. Poopowiadał mi
trochę o swoim małym kraju między Rosją a Ukrainą i nim się nie
obejrzałem(podróż była szybka i przyjemna, spędzona w miłej atmosferze)
wjeżdżałem już do Hamburga… wspomnienia sprzed 2 latach od ostatniego tam
pobytu wróciły…
Kierowca
przed wysadzeniem mnie dał mi jeszcze zadzwonić do wujka (przypominam że cały
czas miałem zepsuty telefon) podając mi adres, gdzie dokładnie znajduje się
firma, do której towar zawieść ma kierowca. Po dotarciu na miejsce pozostało mi
na niego poczekać…
Zapraszam do lektury ostatniego już wpisu z całym kosztorysem tej wycieczki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz