Część II
Dzień VIII - 21.07
Tego
dnia znajomy Paula wysadził nas na jak to określił „dobrej wylotówce na Lizbonę”, co się okazało dobra ona nie była
gdyż dopiero po 3 godzinach pierwszy samochód jaki się dla nas zatrzymał
powiedział nam, że tutaj na Lizbonę żadnych szans złapać nie mamy i
wystarczyło, że podrzucił nas parę kilometrów dalej do Leirii, gdzie stamtąd
złapaliśmy busika do Lizbony(Sintra) w 20 min.
Łapiemy na Lizbonę :) |
Początkowo mieliśmy wysiadać prosto w Lizbonie, ale jako że jednym z moich celów tej podróży było dojechanie do Cabo de Roca(czyli najdalej na zachód wysuniętego punktu Europy) postanowiłem, że skorzystamy z okazji i pojedziemy z naszym kierowcą aż do Sintry, czyli do punktu z którego do słynnej latarni jest „rzut beretem”.
Po
opuszczeniu samochodu skierowaliśmy się w stronę miasta, dalej tradycyjnie do
biura informacji turystycznej, a potem to już pojechałem sam autobusem do celu
podróży.
Nic
szczególnego, turystyczne miejsce, tabliczka informująca o koordynatach, ale ta
świadomość że dotarłem na najdalej wysunięty na zachód punkt Europy(czyli
dokładnie 3600 km od mojego domu) nie może się równać z niczym innym. To dowód
na to, że wszystko w życiu jest możliwe!
Wracając
natrafiłem jeszcze na grupę samotnie podróżujących od miesiąca w Portugalii
polskich studentek, które serdecznie pozdrawiam!
Z Sintry
złapaliśmy stopa prosto do centrum Lizbony…i tu taka mała rada dla wszystkich,
którzy chcą podróżować „za jeden uśmiech”- jeżeli nie masz noclegu u hosta z
couchsurfingu, bądź nie planujesz wydawać pieniędzy na hostel to po prostu nie
pakuj się do dużego miasta, szczególnie pod wieczór, bo noc w stresie i
zwiedzanie miasta z ciężkim plecakiem to niezbyt przyjemna sprawa.
Tak więc
po zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu i odrzucaniu co chwilę propozycji
kupna „haszysz?” przez marokańską mniejszość zostawiliśmy bagaże na
dworcu(drogo, więc zrobiliśmy to tylko na 3 godzinny) i zrobiliśmy sobie krótki
wieczorny spacerek po stolicy Portugalii, bardzo klimatycznej z resztą, ale też
trochę brudnej i śmierdzącej.
Dopiero
po odebraniu ze skrytki naszych plecaków zaczęliśmy zastanawiać się co dalej.
Nie mamy noclegu ani u żadnego hosta, ani nie zamierzamy wydawać kasy na
hostel, więc pozostaje całonocne koczowanie w centrum największego miasta
Portugali. I tak jak prawdziwe żule wylądowaliśmy na ławce :).
Podczas
tej nocy miałem pewną powodującą niemały dreszczyk sytuację. Mianowicie
przyszła kolej na moją zmianę na pilnowanie, a partnerka poszła spać... powoli
przysypiając rozbudził mnie nagle widok zbliżającego się w naszą stronę
podejrzanego Pana. Jedną rękę miałem już przygotowaną na gazie, po zbliżeniu
się ów człowieka, spojrzałem się mu
prosto w oczy jak dla potencjalnego napastnika, aż tu nagle ów „straszny”
osobnik podarował mi tak po prostu kebaba… ciepłego, dobrego, świeżego kebaba.
Kocham ludzi! I wierzę w karmę, wy też wierzcie, bo wiara to siła! :)
Dzień IX
– 22.07
Dzień
zaczęliśmy wcześniej, co by tu dużo nie mówić, nie chciało nam się spać(trudno
tu było mówić o chęci spania w centrum miasta na ławce), więc o godz. 6 powoli
drepczeliśmy z naszymi ciężkimi plecakami w poszukiwaniu wylotówki w stronę
Faro.
Widzicie ten most?...Tam powinniśmy się znajdować :D |
Jak się okazało, nie miało to być wcale łatwe, gdyż z Lizbony nie ma konkretnej wylotówki, a najlepiej dla nas byłoby dostać się na most Vasco da Gamma. Nie wiedząc gdzie dokładnie iść i krążąc po mieście dopiero po 4h (!) udało nam ustać w dobrym miejscu i po kolejnych 2 (!!!) złapać podwózkę ledwo co kilometr tylko na most na parking przy samej autostradzie.
Na początku odważnie ustaliśmy łapiąc stopa na samej autostradzie przy barierkach (ruch był duży, więc szansę były spore)…do czasu zjawienia się policji na motorach, która na szczęście nie wlepiła nam od razu mandatu tylko grzecznie zawróciła na parking, z którego zmuszony byłem skakać i gimnastykować się z tabliczką trzymając ją w górze, tak żeby samochody nas widziały z autostrady.
Nasz "rajski" parking a w tle Jezus z Rio :) |
Powoli traciłem
nadzieję, gdy nagle zatrzymał się samochód, trąbił i trąbił…. tak, to chyba do
nas! Okazało się że złapaliśmy podwózkę prosto do Faro, czy mogliśmy trafić
lepiej?
Po drodze oczywiście został nam postawiony obiad, a do obiadu tradycyjnie - lampka
wina!
Jak się okazało nasz kierowca Tiago mieszkał w domku na tarasie z dostępem bezpośrednio do rzeki, mając przy tym plażę nad oceanem atlantyckim zaledwie 20 kroków od drzwi wejściowych i co najlepsze… tego dnia mogliśmy spać u niego, także z noclegiem nie było żadnego problemu.
I znowu plaaaża :) |
Domek kierowcy |
Zachodzik.... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz