Mój upragniony kurs skałkowy rozpoczął się 15.06.2013 r. i trwał 6 dni. Wcześniej musiałem dojechać pociągiem do Krakowa, a stamtąd tramwajem i autobusem do Bolechowic. Podróż z Ełku do wsi, w której miałem kwaterę trwała w sumie ok. 10 godzin, czyli nie aż tak strasznie choć mogłoby być lepiej.
Dzień I - 15.06
Dochodzi godzina 10. Umówiony na tę porę parę minut przed czekam już na przyjazd instruktora. W głowie ciągle myślę o wspinaczce, o tym, że marzenia się spełniają i o tym że w końcu się dowiem jak to smakuje.
Po krótkiej chwili samotnego siedzenia moim oczom ukazuje się moja nowa koleżanka-kursantka Ania i jak się później okazało moja partnerka wspinaczkowa na okres trwania kursu. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, czerwonym busem podjechał instruktor, w tym samym momencie przed kwaterę wyszli Sandy i Konrad - chłopaki z Londynu. Po przydzieleniu przez instruktora uprzęży, kasków itd. zapakowaliśmy się do busa i po ok. 20 minutach jazdy byliśmy na miejscu. Mniej więcej tak wyglądał początek każdego dnia, wspinaczka trwała ok. 7h, a godzina rozpoczęcia była różna każdego kolejnego dnia.
Po szybkim pokazaniu nam przez instruktora i przećwiczeniu luzowania i wybierania liny od razu rzuciliśmy się w wir wspinaczki. Zaczęliśmy od wędki robiąc drogę po 2 razy, później robiliśmy te same drogi ale już bardziej skomplikowanie. Pierwsze użycie i wpięcie ekspresów nie było takie strasznie jak mi się wydawało. Później było już tylko łatwiej, do czasu kiedy samodzielnie trzeba było dojść do stanowiska i przełożyć linę, aby móc swobodnie zejść. "Ogrom" czynności tam na górze sprawiał całkiem spore problemy, dodatkowo trzeba było pamiętać o obciążaniu asekuracji. Dalej do godz. 18 na zmianę z partnerem prowadziliśmy już tylko coraz trudniejsze drogi dochodząc do poziomu III+ lub IV. Po skończonym dniu, wiedziałem już, że wybierając się na kurs skałkowy nie popełniłem błędu i nie mam czego żałować. Wieczorem razem ze znajomymi kursantami jak to często bywa nastąpiła integracja - czyli piwo i pizza!
Pierwszego dnia kursu nauczyliśmy się jak się okazało nie takich łatwych podstaw choć do ogarnięcia w jeden dzień. Jak założyć uprząż, podstawowy sprzęt do wspinaczki, węzeł ósemka, komendy: blok, wybierz, luz, wybieranie liny i jej luzowanie, blokowanie, zakładanie wędki, wspinaczka na wędkę i prowadząc z dolną asekuracją, klarowanie liny, wpinanie ekspresów i liny do nich - jednym słowem wszystko co jest potrzebne do wspinania w skałkach!
Dzień II - 16.06
Tego dnia ćwiczyliśmy umiejętności poznane wczoraj prowadząc drogi w pięknym rejonie Doliny Kobylańskiej. Z nowych rzeczy doszło nam tylko zakładanie sobie asekuracji na dole, w celu uniknięcia możliwej dźwigni i poszybowania w górę za sprawą odpadnięcia partnera. Drogi tego dnia były trudniejsze i wędrowały wyżej co bardzo mnie cieszyło. Dzień był upalny, co sprzyjało zrobienie ze mnie czerwonego wspinacza-raka.
Wchodząc do Doliny Kobylańskiej przed moimi oczami ukazał się jakże wspaniały widok Żabiego Konia
Od razu sobie pomyślałem - "Chcę na niego wejść! Pewnie musi być ciężko i trzeba być doświadczonym.". Jak się później okazało doświadczonym być nie trzeba, a i ciężko też nie jest, 6 dnia dane mi było tam wejść, jedyna różnica między innymi skałkami jest taka że prowadzi tam droga wielowyciągowa, a zjazd z tej skałki jest boski!
Piękna Dolina Kobylańska i Niepiękny ja : D |
Tego dnia również wybraliśmy się do Doliny Kobylańskiej, lecz w bardziej zalesione i troszkę mniej piękniejsze miejsce niż dnia poprzedniego. Dzisiejszy dzień był krótki i poprowadziliśmy tylko 2 drogi w celu przypomnienia, ale bez pomocy instruktora. Tego dnia zajęcia odbyły się w większości na ziemi. Nauczyliśmy się wbijać kostki, heksy i friendy co nie jest wcale takie łatwe, aby było bezpiecznie, problem może okazać się także znalezienie odpowiedniej ryski, chociaż myślę że po czasie praktyki problem z jej znalezieniem będzie coraz to mniejszy.
Instruktor pokazał nam również wiązanie wyblinki(czyli MAM AUTO) i co zrobić, kiedy dojdziemy do stanowiska, jak asekurować z góry partnera i jak przygotować się do zjazdu i jak zjeżdżać. Oprócz wyblinki, poznaliśmy jeszcze tzw. blokera oraz robienie i wpinanie lonży. Tego dnia trochę odpoczęliśmy sobie od całodziennego wspinania.
Dzień IV - 18.06
A tu kolega podczas zjazdu |
Instruktor wdrapał się szybko na szczyt, aby pomagać nam zakładać stanowiska. Po wybraniu drogi pierwsza poprowadziła Ania, po dłuższym czasie w końcu wdrapała się na szczyt(ale boli szyja podczas asekuracji!). Zakładam buty, wchodzę ja, dopinam się do Ani, przekładamy linę i równie szybko jak wszedłem zjeżdżam na dół. Pierwszy zjazd - wrażenia nieziemskie. To jedna z lepszych rzeczy podczas całego procesu wspinaczki. Uczucie, że po prostu wisisz w powietrzu jest bezcenne :).
Czekam na partnerkę i już po chwili zmiana - tym razem prowadzę ja. Jestem już przy drzewie i mam zakładać stanowisko, do etapu "auta" idzie łatwo, ale później można się pogubić, gdyby nie Maciek to pewnie nie wiedziałbym co zrobić. Potem dochodzi Ania, zjeżdża, usuwam stanowisko i zjeżdżam ja. Proste? Z początku nie ale ze zjazdu na zjazd idzie coraz lepiej.
Dzień V - 19.06
Dzień VI - 20.06
Nadszedł ostatni dzień kursu, jestem już trochę zmęczony i powoli mi się nie chce, ale pociesza mnie fakt, że dzisiaj zmierzymy się z drogą wielowyciągową(co za tym idzie, zasmakujemy wspinaczki takiej, jaka ma miejsce w górach). Nasz cel to poprzednio pokazany na zdjęciu dnia II Żabi Koń, cieszę się. Przed ruszeniem w wspin instruktor tłumaczy nam różnice między dochodzeniem do stanowiska na drodze wielowyciągowej, jest to tylko nie zakładanie lonży, a zakładanie sobie auta. I to tyle! Potem zamiana przyrządów, wymiana sprzętu i prowadzi wcześniej asekurujący partner. Nic prostszego!
Droga nie sprawiała nam wszystkim szczególnych problemów. Pokonujemy ją wszyscy dosyć sprawnie, pod czujnym okiem Maćka staramy się nie popełniać za wielu błędów i udaje się to nam, a w szczególności mi, bo mam tendencje do nieuwagi i częstych małych błędów. Tym razem obyło się bez nich :)
![]() | |
Na szczycie asekurujemy i czekamy na swoich partnerów : | ) |
Po ostatnim dniu skoczyliśmy jeszcze do paru na piwo, omówiliśmy kurs, dostaliśmy dyplom i hej" kurs ukończony, witaj wspinaczkowy świecie! Droga do kursu taternickiego otwarta, ale czy będę go robił, zobaczymy, na pewno nie w tym roku tak jak planowałem :). Teraz tylko muszę szukać sobie partnera i jeździć się wspinać...może ktoś chętny?
Podsumowanie
Nie będzie kosztów podróży, noclegów i tak dalej, bo nie była to typowa podróż, lecz kurs skałkowy, który kosztował mnie 700 zł, który kupiłem w szkole ADUR i z którego jestem cholernie zadowolony.Kurs skałkowy okazał się wcale nie taki prosty jak sądziłem. Zaczynając wspinaczkę od absolutnego zera, dowiedziałem się cholernie dużo i na prawdę było warto. Przekonałem się, że wspinaczka wcale nie jest taka romantyczna, a właściwie to na to tam nie ma miejsca. Wspinaczka to sport i to wymagający sport, jeden mały błąd i można się pożegnać z życiem, trzeba być bardzo rozważnym i myśleć, a na romantyczność i nostalgię może przyjść czas na szczycie, choć jej też nie za dużo ;).
Przemyślałem też sobie sprawę kursu taternickiego, na który tak bardzo chciałem iść. Czy to zrobię...raczej nie, wolę przeznaczyć kasę na szpej, znaleźć sobie partnera i jeździć w góry, oczywiście z rozwagą, ale próbując się wspinać, wspinać i jeszcze raz wspinać, bo praktyka czyni mistrza. Kurs skałkowy dał mi wiele przydatnej w górach wiedzy, właściwie to do samej wspinaczki wystarczy, a rzeczy dodatkowych nauczę się w praktyce :).
Jeśli ktoś jeszcze myśli nad wybraniem się na kurs skałkowy - to niech nie myśli, tylko jedzie! Miej marzenia i je spełniaj.